Gdzie jest granica pomiędzy rzemieślniczym graniem muzyki, a sztuką? Wielu znakomitych muzyków nigdy nie poznało nut. Rysiek Riedel nie ukończył nawet żadnej szkoły. James Cotton czy Muddy Waters wychowali się na farmach na których zajmowali się raczej uprawą ziemi, a pomimo to trafili do panteonu muzyki... Sztuki. Możesz nauczyć się śpiewać i grać. Możesz świetnie znać nuty i być wirtuozem. I możesz być jedynie odtwórcą muzyki. Dopiero kiedy muzyka wypływa prosto z Ciebie, kiedy stajesz się jej częścią i potrafisz zamknąć oczy i popłynąć w niej zaczyna się Muzyka. Przez duże M.
To właśnie jeden z powodów dla którego tak kocham bluesa. Bardzo łatwo odróżnić w stym stylu artystę od rzemieślnika... Popatrz sam.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 22 marca 2011
środa, 28 października 2009
Trumna zbliża się...

Zadziwiające jak zawsze dziwię się ile pracy jest z wystawieniem nawet najprostszej rzeczy w Slowym teatrze.... Zwłaszcza kiedy ktoś chce zrealizować własna wizję - w przypadku Trumny wizję pewnego nocnego koszmaru. Na szczęście są obok mnie ludzie na których pomoc i wsparcie mogę liczyć. Dziękuje Wam Morfiniści :)
W sobotę już premiera spektaklu, który siedział we mnie strasznie długo i z wielkim bólem wyrywał się na powierzchnię. Nie słyszałem go w całości. Ba nawet nie ma jeszcze całej ścieżki dźwiękowej i cały czas dogrywamy jeszcze to i owo, ale jestem pełen nadziei, że dzięki czarodziejskim umiejętnościom naszego Jacka Shorta już w najbliższą sobotę okaże się, czy potrafimy choć troszkę Was poruszyć. Na zachętę mały fragmencik tego co Was czeka:
Z całą pewnością to najbardziej intymny spektakl jaki powstał w Morfinie. I dla mnie osobiście cholernie trudny. Przyjdziecie? :)
czwartek, 22 października 2009
Stolarka teatralna
Od jakiegoś czasu czuję się jak stolarz... Ostrożnie dobieram najlepsze kawałki drewna, wiem, jak cienka jest granica pomiędzy kiczem a fantazją. Z uśmiechem wygładzam heblem pióra, nierówne zadziory słów tak szorstkich, że ich drzazgi wpadają głęboko w moje serce. Maluję farbą fantazji każdą deskę z osobna, oglądam pod światło sprawdzając czy jest prosta i przykładam do innych desek aby zobaczyć czy dobrze leży. Kiedy już jestem pewny, że pasuje, biorę do ręki młotek i gwoździe słownikowej poprawności i z bagażem emocji, które trudno opisać wbijam je z zamachem w miękkie drewno. Już wiem jak będzie wyglądało to co tworzę. Oczyma wyobraźni widzę co chcę wam pokazać. Dokładam stalowe i złote ozdobniki głosu, pieszcząc je i wypowiadając ich nazwy po tysiąckroć aby nabrały idealnie takiego kształtu jaki sobie wyobraziłem. Z niecierpliwością czekam na krawca który dostarczy aksamitny materiał wnętrza, którym wyłożę moje drewno, a kiedy przyjdzie, razem dopasujemy wszystko i będziemy pierwszymi których oczom ukaże się to dzieło.
Wiem, kiedy już będę gotowy sam w nim z dumą i radością spocznę.
W mojej TRUMNIE. Już za kilka dni.
Chcecie to zobaczyć?
Wiem, kiedy już będę gotowy sam w nim z dumą i radością spocznę.
W mojej TRUMNIE. Już za kilka dni.
Chcecie to zobaczyć?

niedziela, 2 sierpnia 2009
Lem, Lema, Lemem... Brawo :)
Rzadko mam okazję i przyjemność uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach w drugim życiu. Zwłaszcza, że ostatnio jakby mnie mniej w tej pikselowej rzeczywistości. Nie opuszczam jednak z zasady spektakli, koncertów i innych wydarzeń kulturalnych, niestety rzadko mając poczucie dobrze spędzonego czasu. Będąc jednak współtwórcą kilku inicjatyw w Morfinie, chcę być i na bieżąco i wiedzieć czego nie robić, w końcu człowiek uczy się na błędach, nie tylko własnych.
Tym razem jednak miałem szczęście. Trafiłem do konkurencyjnego teatru na etiudę Profesor Zazul stworzonej na kanwie opowiadania "Ze wspomnien Ijona Tichego cz.III" Stanisława Lema, które ukazało się bodajże w 1961 roku w zbiorze "Księgi Robotów". Rzecz jak na Lema przystało, osadzona w nieokreślonej przyszłości, dobrze napisana i co najważniejsze z bardzo ciekawą opowieścią w tle.
Teatr Królewski tym razem sięgnął po patent, który chyba najlepiej sprawdza się w Second Life. Nie zabijając widza natłokiem słów, przedstawiono nam ciekawie opowiedzianą przygodę, która nie dość że nie męczy to jeszcze naprawdę wciąga widza. Tym co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło to świetna rola Profesora Zazula w wykonaniu Abelarda Tebaldi, przyznaję bez bicia, że postać sobowtóra Zazula wydała mi się być upiorna i szalona, a chyba dokładnie taka miała być według autora. Brawo. Niestety o roli partnera profesora - postaci tak mi literacko bliskiej Ijona Tichego - nie mogę powiedzieć tego samego. Nieźle dykcyjnie, beznamiętnie przeczytana - czyli jak na Sl to i tak sporo, choć zdałoby się trochę emocji, bo w zestawieniu z naprawdę grającym Abelardem, Szerewp wypadł nieco blado.
Nie sposób było nie skojarzyć przedstawienia w TK z etiudą filmową z końca lat 60-tych, której szukałem kilka lat we wszystkich możliwych stacjach telewizyjnych w reżyserii Marka Nowickiego i Jerzego Stanickiego. Opowieść ta wpasowywała się w cykl, tak modnych wówczas opowieści niesamowitych, których jako miłośnik grozy wszelakiej jestem zagorzałym fanem. Nie przepadam za odgrzewanymi daniami i kiedy usłyszałem, o tym, że Teatr Królewski mierzy się z tak klimatyczna historią byłem pełen wątpliwości, na szczęście okazało się, ze są to płonne obawy - całość wypadła spójnie i ciekawie.
Wiem ile pracy wymaga przygotowanie w Sl spektaklu. Cieszy mnie więc to, że tym razem po serii rzeczy, które przyznaję otwarcie, nie wzbudziły mojego zachwytu w Teatrze Królewskim tym razem spędziłem tam miłe kilkanaście minut. Gratuluję szczerze. I już ostrzę sobie zęby na kolejne podobne spektakle.
Jednocześnie chciałbym Wam powiedzieć, że wracamy w pełni motywacji do pracy do naszej Morfinki. Już niebawem, również dzięki obecności w naszym zespole nowej bardzo aktywnej osoby ruszamy z pracami do dwóch, a następnie trzeciego spektaklu. Co strasznie mnie cieszy :) Trzymajcie kciuki za Morfinkę :)
Tym razem jednak miałem szczęście. Trafiłem do konkurencyjnego teatru na etiudę Profesor Zazul stworzonej na kanwie opowiadania "Ze wspomnien Ijona Tichego cz.III" Stanisława Lema, które ukazało się bodajże w 1961 roku w zbiorze "Księgi Robotów". Rzecz jak na Lema przystało, osadzona w nieokreślonej przyszłości, dobrze napisana i co najważniejsze z bardzo ciekawą opowieścią w tle.
Teatr Królewski tym razem sięgnął po patent, który chyba najlepiej sprawdza się w Second Life. Nie zabijając widza natłokiem słów, przedstawiono nam ciekawie opowiedzianą przygodę, która nie dość że nie męczy to jeszcze naprawdę wciąga widza. Tym co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło to świetna rola Profesora Zazula w wykonaniu Abelarda Tebaldi, przyznaję bez bicia, że postać sobowtóra Zazula wydała mi się być upiorna i szalona, a chyba dokładnie taka miała być według autora. Brawo. Niestety o roli partnera profesora - postaci tak mi literacko bliskiej Ijona Tichego - nie mogę powiedzieć tego samego. Nieźle dykcyjnie, beznamiętnie przeczytana - czyli jak na Sl to i tak sporo, choć zdałoby się trochę emocji, bo w zestawieniu z naprawdę grającym Abelardem, Szerewp wypadł nieco blado.
Nie sposób było nie skojarzyć przedstawienia w TK z etiudą filmową z końca lat 60-tych, której szukałem kilka lat we wszystkich możliwych stacjach telewizyjnych w reżyserii Marka Nowickiego i Jerzego Stanickiego. Opowieść ta wpasowywała się w cykl, tak modnych wówczas opowieści niesamowitych, których jako miłośnik grozy wszelakiej jestem zagorzałym fanem. Nie przepadam za odgrzewanymi daniami i kiedy usłyszałem, o tym, że Teatr Królewski mierzy się z tak klimatyczna historią byłem pełen wątpliwości, na szczęście okazało się, ze są to płonne obawy - całość wypadła spójnie i ciekawie.
Wiem ile pracy wymaga przygotowanie w Sl spektaklu. Cieszy mnie więc to, że tym razem po serii rzeczy, które przyznaję otwarcie, nie wzbudziły mojego zachwytu w Teatrze Królewskim tym razem spędziłem tam miłe kilkanaście minut. Gratuluję szczerze. I już ostrzę sobie zęby na kolejne podobne spektakle.
Jednocześnie chciałbym Wam powiedzieć, że wracamy w pełni motywacji do pracy do naszej Morfinki. Już niebawem, również dzięki obecności w naszym zespole nowej bardzo aktywnej osoby ruszamy z pracami do dwóch, a następnie trzeciego spektaklu. Co strasznie mnie cieszy :) Trzymajcie kciuki za Morfinkę :)
czwartek, 30 lipca 2009
Dżumalia Dżekson w Morfinie




No i stało się to o czym marzyłem już od dawna. Na deskach Morfiny zagościła kobieta nietuzinkowa. Pechowa tancerka go-go, autorka poradnika liczącego ponad tysiąc rad dla kobiet w potrzebie. Kobieta, której poczucie humoru rzuca na kolana nawet najtwardszych ponuraków Morfinowego świata. I wreszcie kobieta, w której zakochać można się bez reszty - Proszę Państwa oto ona: Dżumalia Dżekson :)
Jacek Hustler tchnął w tę postać tyle pozytywnych wibracji i dobrej energii, że cały spektakl okazuje się był miłą przygodą podczas której nie sposób się nie uśmiechać. Karkołomnie zagrana, świetnie udźwiękowiona. Ręce same składają się do oklasków. Dziękuję Jacku, że dzięki Tobie Second Life naprawdę wydaje się być lepszym miejscem. Liczę na to, że nasza współpraca w zespole Morfiny zaowocuje wieloma podobnymi projektami. Z takimi ludźmi aż chce się pracować.
Dla tych, którzy stracili okazję do zakochania się w Dżumalii mam dobra wiadomość:
- W tej chwili w Morfinie trwają próby do "Sekretów" - mówi Jacek Hustler, autor scenariusza. - Jest cudownie prześmiesznie być Dżumalią Dżekson, zwłaszcza, że męski szowinizm włożony w postać kobiety daje zaskakujące rezultaty. W nowej odsłonie spektaklu prócz Dżumalii pojawiają się po raz pierwszy poboczne postaci - złodziej, siostra De Clack oraz... Cóż... być może również ktoś na całe życie Dżumalii.
Prócz nowej fabuły, spektakl zawiera zupełnie nową ścieżkę dźwiękową.
Mamy nadzieję, że będziecie tam z nami :)
piątek, 24 kwietnia 2009
Winny

Byłem na spektaklu w Polish Arena. Najpierw zaskoczenie. Pełne do tej pory trybuny wokół dużej sceny tym razem świeciły pustkami. W pierwszej chwili sądziłem, że coś mi umknęło, że zła data - w końcu miała tu być premiera nowej sztuki, ale nie. Chwilę po czasie kurtyna poszła w górę i rozpoczęło się...
Tradycyjnie już Jacek Short uraczył nas perfekcyjnie przygotowanym słuchowiskiem, opartym na opowiadaniu pod tym samym tytułem. Zaletą rozwiązania stosowanego przez Jacka w kolejnych produkcjach jest maksymalne uproszczenie wszelkich problemów z jakimi musimy się borykać w tradycyjnym teatrze w Second Life. Dźwięk dobiegający ze streama jest czysty, klarowny, wyraźny. Nie ma ryzyka crasha, awarii voice. można w pełni skupić się na stronie wizualnej dzieła. A wady? No cóż o tym za chwilę.
Tym co szczególnie mnie zauroczyło jest oprawa dźwiękowa. Świetnie dobrane i zmiksowane tło muzyczne wspaniale podkreślało historię człowieka samotnego, zrezygnowanego, a jednak dążącego do... A nie. Nie będę Wam opowiadał fabuły. Myślę, że sami powinniście to zobaczyć. Naprawdę warto dać się porwać i odpłynąć w tym słuchowisku. Ja złapałem się na tym co jest cechą dobrego kina, że przyszedł moment w którym zwyczajnie utożsamiłem się z głównym bohaterem i zapomniałem o całym świecie. Wyłączyłem wszystkie Imy, zapomniałem o pracy. Byłem tylko na widowni. To naprawdę największy komplement jaki mogę powiedzieć twórcy.
A wady - są oczywiście :) Słuchowisko różni się jednak od teatru, podobnie jak kino rożni się od spektaklu. Zupełnie inaczej odbieramy głos z "puszki" niż naturalny głos ludzki. W Teatrze pomimo starań nie damy rady zagrać dwa razy dokładnie tej samej sztuki, zawsze różnią się kolejne przedstawienia niuansami, detalami, które cieszą wprawne ucho widza.
Drugi zarzut jaki mógłbym skierować pod adresem twórcy (choć to może już czepianie się) to to, że pomimo uwolnienia od ciężaru gry scenicznej nieco mało przykuł uwagę widzów stroną wizualną dzieła. Na scenie działo się niewiele. Ot postać siedząca lub stojąca której głos słyszymy. Warto byłoby od czasu do czasu przykuć uwagę widzów sprawić żeby nie chcieli odwracać oczu od prostej dwu sekundowej animacji powtarzanej setki razy w ciągu ostatniej półgodziny. Tym bardziej że w Sl nie zawsze jest to możliwe.
Podsumowując, dla mnie zdecydowanie to najlepsza produkcja Jacka Shorta jaką do tej pory było mi dane obejrzeć. Zważywszy jednak na to, ze twórca to nad podziw płodny mam nadzieję, że już wkrótce będę mógł cieszyć ucho i oko kolejnymi równie udanymi słuchowiskami i sztukami. Czego z całego serca i autorowi i sobie życzę. Amen.
Subskrybuj:
Posty (Atom)