niedziela, 2 sierpnia 2009

Lem, Lema, Lemem... Brawo :)

Rzadko mam okazję i przyjemność uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach w drugim życiu. Zwłaszcza, że ostatnio jakby mnie mniej w tej pikselowej rzeczywistości. Nie opuszczam jednak z zasady spektakli, koncertów i innych wydarzeń kulturalnych, niestety rzadko mając poczucie dobrze spędzonego czasu. Będąc jednak współtwórcą kilku inicjatyw w Morfinie, chcę być i na bieżąco i wiedzieć czego nie robić, w końcu człowiek uczy się na błędach, nie tylko własnych.

Tym razem jednak miałem szczęście. Trafiłem do konkurencyjnego teatru na etiudę Profesor Zazul stworzonej na kanwie opowiadania "Ze wspomnien Ijona Tichego cz.III" Stanisława Lema, które ukazało się bodajże w 1961 roku w zbiorze "Księgi Robotów". Rzecz jak na Lema przystało, osadzona w nieokreślonej przyszłości, dobrze napisana i co najważniejsze z bardzo ciekawą opowieścią w tle.

Teatr Królewski tym razem sięgnął po patent, który chyba najlepiej sprawdza się w Second Life. Nie zabijając widza natłokiem słów, przedstawiono nam ciekawie opowiedzianą przygodę, która nie dość że nie męczy to jeszcze naprawdę wciąga widza. Tym co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło to świetna rola Profesora Zazula w wykonaniu Abelarda Tebaldi, przyznaję bez bicia, że postać sobowtóra Zazula wydała mi się być upiorna i szalona, a chyba dokładnie taka miała być według autora. Brawo. Niestety o roli partnera profesora - postaci tak mi literacko bliskiej Ijona Tichego - nie mogę powiedzieć tego samego. Nieźle dykcyjnie, beznamiętnie przeczytana - czyli jak na Sl to i tak sporo, choć zdałoby się trochę emocji, bo w zestawieniu z naprawdę grającym Abelardem, Szerewp wypadł nieco blado.

Nie sposób było nie skojarzyć przedstawienia w TK z etiudą filmową z końca lat 60-tych, której szukałem kilka lat we wszystkich możliwych stacjach telewizyjnych w reżyserii Marka Nowickiego i Jerzego Stanickiego. Opowieść ta wpasowywała się w cykl, tak modnych wówczas opowieści niesamowitych, których jako miłośnik grozy wszelakiej jestem zagorzałym fanem. Nie przepadam za odgrzewanymi daniami i kiedy usłyszałem, o tym, że Teatr Królewski mierzy się z tak klimatyczna historią byłem pełen wątpliwości, na szczęście okazało się, ze są to płonne obawy - całość wypadła spójnie i ciekawie.

Wiem ile pracy wymaga przygotowanie w Sl spektaklu. Cieszy mnie więc to, że tym razem po serii rzeczy, które przyznaję otwarcie, nie wzbudziły mojego zachwytu w Teatrze Królewskim tym razem spędziłem tam miłe kilkanaście minut. Gratuluję szczerze. I już ostrzę sobie zęby na kolejne podobne spektakle.

Jednocześnie chciałbym Wam powiedzieć, że wracamy w pełni motywacji do pracy do naszej Morfinki. Już niebawem, również dzięki obecności w naszym zespole nowej bardzo aktywnej osoby ruszamy z pracami do dwóch, a następnie trzeciego spektaklu. Co strasznie mnie cieszy :) Trzymajcie kciuki za Morfinkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz