poniedziałek, 7 grudnia 2009

Ubierzcie nas w cyfry...

Dostałem właśnie do opracowanie dane statystyczne dotyczące mojej pracy. Zestawienia, tabelki, liczby.

Za każdym słupkiem stoi schowany człowiek, mniejszy, większy. Wystraszony, niepewny, czasem zbuntowany i agresywny. Ale człowiek. Procent spraw zakończonych taką decyzją, procent inną. Rozliczyli mnie w słupkach, podali jak na tacy to że za dużo czasu poświęcam na pojedyncze przypadki, obniżając skuteczność działania.

Nie policzyli spojrzeń w oczy. Prób zrozumienia. Kroków po schodach w poszukiwaniu zagubionych w labiryncie kamienicznych korytarzy drzwi za którymi rozgrywa się koszmar ośmiolatka.

Jasne. Można nas ubrać w cyfry. Zważyć, zmierzyć, opisać zapach, długość włosów. Zsumować i podać statystyczną wagę. Uśrednić. Pominąć wszystko co statystycznie nieistotne - osobliwe kurioza naszych ciał i osobowości.

"Wyciągnąć wnioski statystyczne w celu usprawnienia organizacji pracy."


Tylko po co??? I czy przypadkiem mądra pani od słupków i kolorowych wykresów nie straciła czasem czegoś co najważniejsze? Człowieka?

Opracuję te dane i napiszę program naprawczy. Wyrzygam to z siebie tak jak chcą tego ode mnie.

Czasem tak koszmarnie brzydzę się sobą samym.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kiedy znów ruszą dni



Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni

Minęło wiele miesięcy,
Ale mnie nic nie minęło;
Czas dla mnie w miejscu przystanął;
Takie jest, chłopcy, takie jest piekło

Na odgłos kroków po schodach
Serce wciąż skacze do gardła,
Że może jednak to ona,
Ona - to: piękna moja zagłada.

Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi:
Lato, jesień, zima wiosna -
Do Boliwii droga prosta!
Wiosna, lato, jesień, zima -
Nic mi się nie przypomina!

Ni żyć już można, ni umrzeć.
Wypłakać łzy doszczętnie;
Oddycham ledwie i z bólem,
Kością mi w gardle staje powietrze

Czy tak już będzie i będzie,
Boże mój, Boże, mój Boże.
Zawsze i wszędzie w obłędzie,
Boże mój, wbiłeś we mnie wszystkie noże!

Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi:
Lato, jesień, zima wiosna -
Do Boliwii droga prosta!
Wiosna, lato, jesień, zima -
Nic mi się nie przypomina!


autor: Edward Stachura
kompozytor: Krzysztof Myszkowski

środa, 18 listopada 2009

Sto lat Młodej Parze!

Dziś bez snu. Spokojnie, cicho, niemal w bezruchu. Troszkę pusto.

Spotkałem przed chwilą znajomą. Z wielką dumą w oczach wcisnęła mi w rękę oprawiony w skórę brulion i powiedziała:
-Zobacz, jakie to piękne...

Siedzę teraz nad albumem ślubnym jej dzieci. Piękne stylizowane fotografie z idealnego ślubu w średniowiecznym zamku. Dorożki, szampan, torty, idealni państwo młodzi. Szczęśliwi uśmiechnięci ludzie. Ona piękna, delikatna z błyszczącymi oczami. Lekarka. On przystojny, wysoki, męski. Skończył właśnie studia prawnicze i rozpoczął aplikację w bardzo znanej kancelarii, jak oznajmiła mi znajoma. Budują własny dom. Idylla.

Nie mam takich zdjęć w swoim życiu. Nie, nie marudzę i nie użalam się. Po prostu czasem pytam siebie dlaczego. Nienawidzę swoich fotografii. Lubię robić zdjęcia, ale kosmicznie nie lubię na nich być. W ciągu ostatnich kilku lat trafiłem raptem na kilka fotek. To jak zaklinanie duszy. Czasu, którego i tak zawsze za mało. Można uchwycić chwilkę, ale... Chyba nie wszystko warto zachowywać.



Ktoś kiedyś tłumaczył mi, że nasze życie jest takie jak sami je wykreujemy. Zagniatamy w dłoniach tworzywo rzeczywistości i spieszymy się, żeby ulepić z nich własne życie. Nigdy nie miałem zmysłu plastycznego. Mam w głowie obrazy. Monumentalne dzieła i malutkie szkice, ale ilekroć biorę do ręki ołówek, pędzel czy węgiel i przelewam coś na papier wychodzi z tego koszmarny bohomaz. Nieczytelny dla otoczenia, uwłaczający i frustrujący dla mnie. Widać tak samo jest z życiem, że pomimo marzeń w głowie, to co stworzyłem własnymi dłońmi wygląda tylko jak nędzna imitacja. Ersatz. Najgorsze, że nie wszystko da się już naprawić, nie na wszystko jest czas.

Tylko jak z tym żyć?

Sto lat. Młodej Parze. I Wam wszystkim, którzy marzycie i którzy już przestaliście.

wtorek, 17 listopada 2009

...

Stanąłem na środku pokoju stołowego z łopatą w ręce. Nie wiem jak się tu znalazłem, ani dlaczego. Wiem, że muszę kopać. Z trudem zacząłem przesuwać ciężki dębowy stół, pamiętający jeszcze nasze wspólne wigilie. Spojrzałem pod stopy i ze zdumieniem zauważyłem porośniętą mchem ziemię. Pod ścianą na której kiedyś wisiały trofea myśliwskie, po których zostały tylko jaśniejsze ślady zauważyłem kamienną płytę. Starą omszałą z wytartymi ręką czasu napisami. Stąd nie mogłem ich przeczytać. Zresztą… Po co? Miałem zupełnie inne zadanie. Wbiłem łopatę w czarną, tłustą ziemię, kiedy do pokoju weszła ona.
- Nie możesz jej tu pochować! – krzyknęła
- Dlaczego? - zapytałem zdziwiony…
- Kop tam dalej, tu się nie zmieści – powiedziała, zaśmiała się i wyszła z pokoju.
W tym samym momencie zrozumiałem, że kopię grób własnego dziecka…
Obudziłem się zlany zimnym potem, ostatnie co pamiętam z tego snu to to, że osunąłem się na kolana i kątem oka zarejestrowałem napis na nagrobku pod ścianą. Było na nim wyryte moje imię i nazwisko…


Oszalałem?

Chyba nie. Ja nigdy nie byłem do końca normalny. Zawsze byłem inny. Czułem inaczej, myślałem inaczej, wyglądałem inaczej. Szedłem dziś ulicą mojego miasteczka i mijałem tłum ludzi. Zawsze w takiej sytuacji czuję się jak kuriozum. Nawet jeśli ktoś mnie zauważa to opuszcza oczy, czasem były wychowanek bąknie pod nosem spłoszone: „dzień dobry” i znika zawstydzony faktem, że mnie zna. Jestem inny. Nie. Nie jest mi z tym źle. Jest inaczej.

I ty również, nie spojrzałabyś na mnie gdybyśmy minęli się w pociągu, na ulicy. Nawet gdybym na przystanku podał Ci rękawiczkę, która nieopatrznie wysunęła się z kieszeni, podziękowałabyś i natychmiast chciała o mnie zapomnieć. Sieć daje szansę INNYM. Poznałaś moją duszę, mój głos, moje słowa i zachłysnęłaś się nimi. Ale czasem smutno, że w tym prawdziwym świecie będę tylko INNYM. Również dla Ciebie.
Niektórzy szaleńcy robią wszystko aby być normalni. Pozują, udają kogoś kim nie są, stając się wyuzdaną karykaturą rzeczywistości. Ja już nie chcę udawać. Chcę być sobą. Szaleńcem. Nie bój się mnie. Nic Ci nie grozi. Chyba…

czwartek, 12 listopada 2009

Początek II




Aireen pochylała się właśnie nad łóżeczkiem, kiedy poczuła się dziwnie nieswojo. Ciarki przebiegły po jej plecach, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Ktoś lub coś, obserwowało ją z ukrycia - była tego pewna, okryła więc synka kocem i rozejrzała się nerwowo. Na pierwszy rzut oka wszystko było jak zwykle. Ogień niemalże wesoło buzował w kominku, szczelnie zaciągnięte zasłony w oknach nie wpuszczały do pokoju światła ulicznych latarni i księżyca. A jednak coś było nie tak. Kobieta wsłuchała się uważnie w ciszę śpiącego domu. Na jej twarzy pojawił się wyraz zdumienia, kiedy zdała sobie sprawę, że to co słyszy, co zwróciło jej szczególną uwagę to… oddech. Powolny, spokojny oddech śpiącego człowieka. Dźwięk tak naturalny, że niemal nieuchwytny, a jednak obecny pomimo tego, że poza nią i dzieckiem w domu nie było nikogo. Aireen nie przeraził jednak sam dźwięk, ale jego źródło. Nie sposób było zlokalizować jedno źródło dźwięku, kiedy, przechodziła wzdłuż ścian nasłuchując uważnie zdumiona odkryła, że oddech jest wszędzie… Ściany wydawały się poruszać jak klatka piersiowa poruszana powietrzem, a cały dom wydawał się wirować w rytmie oddechów. Kobieta zamarła nie dowierzając własnym zmysłom, choć przecież nie dało się zaprzeczyć temu co słyszy. Wolno podeszła do łóżeczka i spojrzała na śpiące niemowlę. Klatka piersiowa maleństwa unosiła się spokojnie i opadała jakby wpisując się w oddech budynku. Mimowolny uśmiech zagościł na ustach przerażonej kobiety. Po chwili dotknęła dłoni dziecka, lekko wygładziła koc i podeszła do okna. Pomimo zasłon doskonale wiedziała co zobaczyłaby gdyby odważyła się spojrzeć. Od kilku dni coś nie dawało jej zasnąć i zajmowało jej myśli we dnie i nocą. Olbrzymia ciemna chmura na horyzoncie wolno zbliżająca się w stronę jej domu. Początkowo Aireen sądziła, że to po prostu nadciągająca z południa burza, szybko jednak zorientowała się, że zjawisko to nie ma nic wspólnego z siłami natury które znała. Chmury bowiem, choć istniała i była dla niej bardzo realna nie widział nikt poza nią samą, a nieliczni z którymi próbowała rozmawiać o tym co widzi uśmiechali się znacząco pod nosem. Przecież nie zwariowałam! To tam jest. Aireen nie wiedziała co, ale czuła, że jej życie wkrótce zmieni się. Ech… Gdyby Zahir był tu. Niestety Zahir obudził ją kilka nocy temu, pocałował i powiedział, że musi iść. Nie protestowała. Wiedziała, że tak musi być. Pozostało dla niej już tylko czekanie. I niepewność.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Streeeesssssssss

Złapał mnie za gardło. Ścisnął i spowodował, że moje serce zaczęło bić szybciej. Niepewność i strach dołączyły do mojego przyjaciela i zaczęły szeptać mi do ucha swoje demoniczne podszepty.

Jestem typem rozkminiacza. Kiedy coś mnie w duszy zaboli drążę najmniejszą dziurkę aż dotrę do sedna. Czasem zupełnie niepotrzebnie, bo to co mogłoby się zagoić staje się nagle wielką ropiejącą raną. A czasem… No cóż. Czasem pomaga.

Stres wychodzi mi z głowy nocą. Jak wielki kosmaty pająk siada na powiekach i śmiejąc się ze mnie podsuwa mi przerażające psychodeliczne obrazy naigrywając się z mojej bezsilności i łkania w poduszkę. Powoli kropla po kropli sączy swój jad w mój umysł z radością obserwując jak szamoczę się jak mucha spowita pajęczyną, czekająca tylko na finał. Wbite zęby i wyssana zawartość. Śniłem most. Rwąca rzeka pod stopami wydawała się nie mieć dna. Z góry obserwowałem spokojnie wrzącą kipiel, kiedy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że najbliższa mi na świecie osoba zsuwa się z poręczy i wpada do wody… Zamarłem. Chciałem skoczyć, krzyczeć płynąć, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Szarpałem się z sam sobą i umierałem tysiąckroć na sekundę. Myślałem o tym, że nigdy nie pływałem w tak rwącej rzece, że muszę zdjąć ciężkie buty. Zamiast działać obserwowałem znikającą w wodzie ukochaną twarz i błagalnie wyciągniętą rączkę… Obudziłem się. Pająk zaśmiał się drwiąco i schował się w czeluści umysłu. Do następnej nocy.

Budzę się. Jednak ocieram łzy na przekór wszystkiemu i wszystkim. Wyrywam nogi pająkowi i oszukuję sam siebie, że więcej go nie zobaczę, choć wiem, że kiedy tylko zamknę oczy dzisiejszej nocy znów zacznie skradać się do mnie z wnętrza mojej szalonej głowy. Co pokaże mi dziś?

Ale jestem. Trwam i będę.

środa, 28 października 2009

Trumna zbliża się...




Zadziwiające jak zawsze dziwię się ile pracy jest z wystawieniem nawet najprostszej rzeczy w Slowym teatrze.... Zwłaszcza kiedy ktoś chce zrealizować własna wizję - w przypadku Trumny wizję pewnego nocnego koszmaru. Na szczęście są obok mnie ludzie na których pomoc i wsparcie mogę liczyć. Dziękuje Wam Morfiniści :)

W sobotę już premiera spektaklu, który siedział we mnie strasznie długo i z wielkim bólem wyrywał się na powierzchnię. Nie słyszałem go w całości. Ba nawet nie ma jeszcze całej ścieżki dźwiękowej i cały czas dogrywamy jeszcze to i owo, ale jestem pełen nadziei, że dzięki czarodziejskim umiejętnościom naszego Jacka Shorta już w najbliższą sobotę okaże się, czy potrafimy choć troszkę Was poruszyć. Na zachętę mały fragmencik tego co Was czeka:







Z całą pewnością to najbardziej intymny spektakl jaki powstał w Morfinie. I dla mnie osobiście cholernie trudny. Przyjdziecie? :)

piątek, 23 października 2009

Kolejna dorodna buraczana sadzonka :)



17.02.2011
Dziś doniesiono mi, że Google świetnie indeksuje mojego bloga ;) Z perspektywy czasu tamte wydarzenia wydają mi się nieważne i nieco zabawne nawet, ale stanowią część mojej Slowej historii. Było jak było. Ale żeby nie mieszać już więcej w niczyim SLu i wyciągnąć rękę dokonałem małej korekty tekstu, usuwając z niego nazwiska. :) To powinno powstrzymać Google ;) PAX


Tak zastanawiałem sie jaki dać komentarz do tego co dziś się wydarzyło :)
Jakoś dziwnym trafem coraz częściej zdarza mi się tak, ze kiedy zacznę odzyskiwać wiarę w ludzi pojawia się ktoś lub coś takiego jak opisana poniżej przez siebie samą N. i... Pokazuje mi jak nasz świat pełen jest frustratów, zapatrzonych w siebie dzieciaków i beznadziejnie głupich ludzi, którym wydaje się, że coś potrafią, mogą lub są od innych lepsi z samego faktu, że są.

Trudno przejść obojętnie obok głupoty, więc czytelnikom ku przestrodze, sobie ku pamięci uwiecznię tych kilka słów, które tak mnie rozbawiły dzisiejszego, a właściwie już wczorajszego wieczoru.

A żeby nie było wątpliwości ticketa dla zasady wysłałem. Z idiotą nie warto rozmawiać zbyt długo. Sprowadzi Cię do swego poziomu i pokona doświadczeniem. Więc krótko i treściwie :)

-- Instant message logging enabled --
[11:34] NI: witaj in word :)
[11:35] NI: mam nadzieje ze przeczytałes odpowiedz :)
[11:37] NI: hmm
[11:38] AI: hm co?
[11:39] NI: próbuje oddac ci ta kase
[11:39] AI: nie dziekuje
[11:39] NI: cannot pay
[11:39] NI: your are baned
[11:39] AI: wiem
[11:39] AI: w koncu obiecalem bonus
[11:40] AI: a nie lubie byc nieslowny
[11:40] NI: a wiesz ja ja nie lubie być niesłowna :)
[11:40] AI: to pech :)
[11:40] NI: będzie nielimitowana edycja
[11:41] NI: prawda boli?
[11:41] AI: prawda? :)
[11:41] NI: bo ten ostatni koncet to była porażka
[11:41] AI: obiektywizm polega na mowieniu wszystkiego :) a nie na wybieraniu rodzynkow
[11:41] AI: a jakos o wczesniejszych nie zajaknelas sie ani slowem :)
[11:41] NI: nie mówieniu prawdy?
[11:41] NI: podzieleniu sie tym co jest oczywiste?
[11:41] AI: wiem ze z powodu problemow technicznych Engrama miala wpadke
[11:42] AI: za co nas przeprosili
[11:42] NI: i za to ban? :D
[11:42] AI: nie
[11:42] NI: no bardzo miło
[11:42] AI: ban jest tylko zeby ochronic twoje wrazliwe uszy :)
[11:42] AI: w koncu takie wpadki moga sie nadal przytrafiac
[11:42] AI: wiec dlaczego mam tak wrazliwe osoby na nie narazac?
[11:42] NI: wiesz ze za chwile to sie znajdzie na forum? :)
[11:43] AI: wiem :)
[11:43] NI: bedę ci bardzo dziękować :)
[11:43] AI: alez prosze bardzo :)
[11:43] NI: po prostu boisz sie konstruktywnej krytki :)
[11:43] AI: uhm :)
[11:43] NI: to był jazgot
[11:44] NI: to gówno było nie koncert
[11:44] NI: przerywało 15 razy
[11:44] AI: a gdzie tu cos kontruktywnego w tej krytyce?
[11:44] AI: bo jakos przeoczylem?
[11:44] NI: wiesz :)
[11:44] AI: no wlasnie nie bardzo
[11:45] NI: na forum wyjdzie ze sie mnie boisz
[11:45] AI: :)
[11:45] AI: strasznie
[11:45] NI: a ja nie omieszkm napisac ze dostałam bana
[11:45] AI: alez pisz
[11:45] AI: to prywatny land
[11:45] NI: wiem :D
[11:45] NI: i prywatny pics
[11:45] AI: tlumaczylem to przed dwoma dniami w innym watku
[11:45] NI: dostepny dla wszystkich :)
[11:45] AI: nie
[11:45] NI: taki drobiazg :D
[11:46] AI: nie dostepny dla wszystkich
[11:46] AI: tylko dla tych ktorzy tu sie dobrze czuja
[11:46] AI: i z ktorymi my czujemy sie dobrze
[11:46] NI: mój pics jest dostepny dla wszystkich :)
[11:46] NI: a jesli zaczne go reklamować? :)
[11:46] AI: :)
[11:46] AI: zacznij
[11:46] AI: glosno
[11:46] AI: wiecej reklamy dla nas buntownikow :)
[11:46] NI: jesteś zwykłym przestraszonym gówniarzem :)
[11:46] NI: wiesz? :D
[11:46] AI: :)
[11:47] AI: uhm :)
[11:47] AI: wiem wiem :)
[11:47] AI: a ty masz bana :)
[11:47] AI: wiesz?
[11:47] NI: mogę cie zacytować? :)
[11:47] AI: nie :)
[11:47] NI: wiem że moge :D
[11:47] AI: ale mozesz to ladnie opisac
[11:47] NI: dotyczy to mojej osoby
[11:47] AI: co ci bede ulatwial :)
[11:48] NI: a to właśnie jest to ochrona danch osobowych :)
[11:48] AI: oj malo wiesz dziewczynko :) malo :)
[11:48] NI: zdziwisz sie :)
[11:48] NI: biedny przestraszony dzieciaku :)
[11:48] AI: juz jestem zdziwiony
[11:48] NI: :D
[11:48] AI: ze jeszcze z toba rozmawiam :)
[11:49] NI: nie musisz :)
[11:49] NI: kaze ci ktos?
[11:49] AI: nie
[11:49] AI: ale strasznie mnie to bawi
[11:49] NI: zapis logów to zajebista sprawa :)
[11:49] AI: no :) tez uzywam
[11:50] NI: jeśli sądzisz ze o tym nie napisze to sie bardzo mylisz :)
[11:50] NI: będzie niezła zabawa _ ownerzy kontra goście
[11:50] AI: alez pisz ile wlezie i gdzie zechcesz
[11:51] AI: dla mnie nie ma sprawy juz
[11:51] AI: pozbylem sie balastu i tyle
[11:51] NI: mało mnie znasz :)
[11:51] NI: po prostu nie znasz nemesis :D
[11:51] AI: nic nie wywalczysz
[11:51] NI: zdziwiłbyś się co już zrobiłam :D
[11:51] NI: rotfl :D
[11:51] NI: marnie zacząłeś :)
[11:51] AI: :) ty rowniez zdziwilabys sie gdybys nas znala
[11:52] NI: i jeszcze marnie skonczysz :)
[11:52] AI: mam to traktowac jako grozbe?
[11:52] NI: ale to już twój wybór :)
[11:52] NI: nie
[11:52] NI: przepowiednie :)
[11:52] AI: chyba jednak sie wystraszylem
[11:52] NI: i dobrze, zaskoczenie będzie lepsze :D
[11:52] AI: tikecik?
[11:52] NI: dawaj :D
[11:52] AI: oki :)
[11:52] NI: na im możesz mi skoczyć :D
[11:53] NI: cieszysz sie :D
[11:53] NI: na forum będzie ci trudniej :)
[11:53] NI: cieszysz się :)
[11:53] AI: trudniej w czym?
[11:53] NI: zdarza ci sie myśleć?
[11:53] NI: więc najlepsza chwila
[11:54] NI: :D
[11:54] AI: Twoja chwila minela :)
[11:54] NI: wiem :)
[11:54] AI: milego zycia z dala od Morfiny zycze
[11:54] NI: twój czas też :)
[12:01] NI: a ty myslisz ze cos moze mnie powstrzymać? buhahhahaha :D


Żeby nie było wątpliwości udało mi się zapisać część rozmowy w screenach :), aby nie dać pola do manipulacji tekstem. Poniżej jeden ze screenów:



I tyle. Jedno muszę przyznać. Dziś coraz trudniej być gentelmanem :) bo prawdziwych dam coraz mniej...

czwartek, 22 października 2009

Stolarka teatralna

Od jakiegoś czasu czuję się jak stolarz... Ostrożnie dobieram najlepsze kawałki drewna, wiem, jak cienka jest granica pomiędzy kiczem a fantazją. Z uśmiechem wygładzam heblem pióra, nierówne zadziory słów tak szorstkich, że ich drzazgi wpadają głęboko w moje serce. Maluję farbą fantazji każdą deskę z osobna, oglądam pod światło sprawdzając czy jest prosta i przykładam do innych desek aby zobaczyć czy dobrze leży. Kiedy już jestem pewny, że pasuje, biorę do ręki młotek i gwoździe słownikowej poprawności i z bagażem emocji, które trudno opisać wbijam je z zamachem w miękkie drewno. Już wiem jak będzie wyglądało to co tworzę. Oczyma wyobraźni widzę co chcę wam pokazać. Dokładam stalowe i złote ozdobniki głosu, pieszcząc je i wypowiadając ich nazwy po tysiąckroć aby nabrały idealnie takiego kształtu jaki sobie wyobraziłem. Z niecierpliwością czekam na krawca który dostarczy aksamitny materiał wnętrza, którym wyłożę moje drewno, a kiedy przyjdzie, razem dopasujemy wszystko i będziemy pierwszymi których oczom ukaże się to dzieło.

Wiem, kiedy już będę gotowy sam w nim z dumą i radością spocznę.

W mojej TRUMNIE. Już za kilka dni.
Chcecie to zobaczyć?

sobota, 10 października 2009

A ja dalej parzę herbatę.



Czasem tak chciałbym móc znaleźć swój kawałek nieba. Nie czuć się jak gość lub co gorsza jak intruz w swoim domu i we własnej skórze. Jak gość, który na chwilkę tylko zatrzymał się tu i za chwilkę musi ruszyć dalej w nieznane. Ba... Nie tylko ruszyć, ale i zapomnieć tego co widział i nie oglądać się za siebie.

Zaparzę więc sobie dziś herbatę, usiądę w fotelu i będzie mi dobrze i tu w mym pokoju nad światem. A może kiedyś... Na pewno.

poniedziałek, 28 września 2009

:)))))))



Wiem, że proste i siermiężne, ale ja uśmiałem się do łez :))) Bo tak jak w grozie najstraszniejszy jest sam człowiek - tak tu najzabawniejsze okazuje się być samo życie :)))

wtorek, 22 września 2009

Początek



Oczy człowieka siedzącego na skale w ułamku sekundy zabłysnęły i zgasły. Z niepokojem spojrzał w dal gdzie na widnokręgu chmurzyła się ciemna plama. Dłoń obcego oparta o kolano zaczęła drżeć, jakby władzę nad nią przejmowała nieznana złowroga siła. Na twarzy przesłoniętej szarą, wypłowiałą, chustą pojawił się nieznośny grymas bólu. Postać do tej pory dumnie wyprostowana, pochyliła się do przodu jakby zgięta niespodziewanym ciosem w żołądek, a z gardła wydobył się cichy jęk. Z widocznym wysiłkiem, wyciągnął prawą rękę usiłując oprzeć ją na rękojeści ukrytego w zdobionej pochwie jataganu, jednak ręka nie chciała już słuchać jego woli. Bezwiednie wyciągnęła się do przodu dłonią ku górze tylko po to aby gwałtownie zgiąć nadgarstek w stronę ziemi. Siła była tak przerażająca, że ciszę przeszył suchy trzask pękających ścięgien i łamanych kości. Oczy obcego wypełniły łzy, ale nie pozwolił sobie już na żaden dźwięk, znosząc w milczeniu cierpienie i to co musiało nadejść.

Musiało. Wiedział o tym. Nie wiedział jak i dlaczego, ale kiedy wstał trzy dni temu ze swego posłania i coś skierowało jego wzrok, a później kroki ku wzgórzom był już pewny, że burza nadejdzie. Oczyma wyobraźni widział czarną chmurę na widnokręgu i czuł, że wraz z nią nadciąga coś czego pojąć nie był w stanie. Wyzwolenie? Koniec?

Dłoń mężczyzny zamarła w niespotykanej pozycji kiedy zdruzgotane palce dotknęły łokcia. Po chwili żelazny ucisk zelżał, a zmiażdżony nadgarstek opadł bezwładnie. Druga ręka uniosła się także. Ktoś patrzący z boku na całą scenę nie mógłby się zapewne oprzeć wrażeniu, że ma przed sobą lunatyka. Obcy zrozumiał, że żaden opór nie ma najmniejszych szans. Postanowił bezwiednie oddać się w moc nienazwanego. Jego nogi rozpoczęły dziwny makabryczny taniec unosząc wbrew woli i prawom natury całą sylwetkę człowieka ku górze i wiodąc w mrok. W ciszę.

cdn...

sobota, 19 września 2009

Palma jednak naprawdę potrafi niektórym odbić...

Będzie długo, złośliwie i ostro. Ale nie ja zacząłem publiczną zadymę.

Bywam złośliwy, owszem. Jak każdemu zdarza mi się czasem powiedzieć coś czego żałuję i zrobić coś o czym chciałbym zapomnieć. Ale niezależnie od tego nie odmawiam pomocy kiedy mnie ktoś o nią poprosi i chyba nie jestem najgorszym facetem. Sęk w tym, że coraz mniej mi się chce bo im dłużej przebywam w SL tym częściej przekonuję się, że takie słowa jak przyjaźń i lojalność znaczą bardzo mało. Co więcej coraz więcej ludzi, których miałem za w miarę normalnych okazuje się być zwykłymi frustratami, nie panującymi nad swoimi emocjami.

Kilka dni temu organizatorzy koncertu w Palmie De Sol poprosili mnie o nagłośnienie swojej imprezy. Zgodziłem się ochoczo, ponieważ od zawsze z Palmą współpracowało nam się dobrze, palmowicze gościli na naszych eventach, pomagali w upowszechnianiu informacji. Rozesłałem więc notki, a w czwartkowy wieczór postanowiłem udać się na koncert, aby cieszyć się kolejnym polskim miejscem z muzyką na żywo. Niestety przez nieuwagę organizatorów nie było mi dane w tym dniu skosztować muzyki w Palmie. Okazało się bowiem, że sim na którym była impreza wpuszczał jedynie 25 osób. Trudno, pomyślałem i zająłem się czymś innym. Niestety okazało się, że ludzie z naszej grupy zdezorientowani nieco zgłaszali się do mnie z dziesiątkami pytań co się dzieje. Ponieważ firmowałem imprezę również szyldem Morfiny i chcąc uniknąć ciągłych pytań – postanowiłem zamieścić oficjalny komunikat na czacie grupowym. Napisałem więc co następuje:

[2009/09/17 12:35] Adamus Inglewood: wszystkich ktorzy nie moga dostac sie na zapowiadany dzis koncert w Palmie De Sol przepraszamy - z nieznanych powodow sim na ktorym odbywa sie impreza ma nalozone ograniczenie do 25 odwiedzajacych i nie wpuszcza pozostałych osób

Ponieważ zdawałem sobie sprawę, że wiele osób weszło specjalnie na ten koncert (wszak morfinowa publika ostatnio przyzwyczaiła się do muzyki life) znalazłem imprezę która mogła zastąpić imprezę Palmową, na którą i tak nie udało się nikomu dostać i właśnie na nią – do klubu Blues Fabrik, zaproponowałem TP wszystkim chętnym miłośnikom muzyki, którzy nie mieli szansy na dostanie się na za ciasny land. Wbrew oskarżeniom nie było to dbanie o własny traffic, czy o prestiż Morfiny. Jeśli już to o prestiż Blues Fabrik. Konkurencyjnego klubu :)

Wtedy właśnie niektórzy mieszkańcy Palmy wpadli w szał. Posypały się złośliwe komentarze sugestie, że jestem złośliwy, gram nie fair. Ba pojawiły się nawet oskarżenia o kopiowanie pomysłów, czy pikselowych drzewek. Na czacie grupowym. Śmieszne? Z perspektywy czasu może i tak. Wówczas było tylko żałośnie i powodowało zdumienie. Grupa dorosłych (chyba) ludzi rzuca się z pięściami na kogoś kto chce ratować indolencję organizacyjną Palmy i obrzuca go publicznie błotem. Za swoją porażkę wieszają psy na kimś z zewnątrz wykorzystując do tego czat grupowy na którym są gośćmi. Co jeszcze śmieszniejsze sprawy wyrzucane przez Cathrin nie miały niczego wspólnego z sytuacją koncertu i były tylko atakiem na zasadzie: „A u Was biją murzynów!!!”

Później w rozmowie dowiedziałem się, że Palmowicze byli na mnie źli z powodu plotek, które ktoś opowiedział o mnie na ich landzie. Kiedyś miałem do czynienia z człowiekiem, który wszedł do Morfiny i narzekał na Palmę. Dostał kopa, a o temacie zapomniałem. Kiedy mam do kogoś jakiś uraz załatwiam to na IM. Palmowicze postanowili zachować się jak banda rozwydrzonych przedszkolaków, kłócących się o pikselowe drzewka. Najpierw nakręcili się we własnym gronie, a potem obrzucili stekiem wyzwisk człowieka, który chciał pomóc i ratować nieudaną imprezę. Bo jeszcze raz przypominam – to organizatorzy koncertu w Palmie dali dupy po całości zapraszając na koncert kilkadziesiąt osób i wpuszczając 25. Pomyśl sobie o takiej sytuacji w RL – zapraszasz 100 osób wpuszczasz 20, a reszta stoi pod drzwiami. Pięknie prawda? Bardzo dorośli ludzie. Nie sposób odmówić Cathrin i Mironowi dojrzałości emocjonalnej. Na poziomie przekupki ulicznej i plotkary z sąsiedztwa.

Jedno mnie cieszy. W tej całej akcji wyszło szydło z worka i wiem, już, że na Palmę liczyć nie mogę. Wiem też już dlaczego niektórzy z Palmy traktują mnie jak idiotę od dłuższego czasu. Szkoda jednak mojego czasu i uwagi na frustratów. Jasne jest jednak to, że na czacie Morfiny to osoby związane z Palmą pokazały zupełny brak kultury i prostactwo. Dziękuję Cathrin i Mironowi, że otworzyli mi oczy co do siebie. Dorośli i dojrzali ludzie załatwiają swoje sprawy na IM lub w małym gronie, a nie urządzając burdy na rynku. Oni postanowili wejść na czata nie swojej grupy i zrobić tam szambo. Gratuluję. :)

Co dalej? Nie wstydzę się swoich słów, ale jeśli ktoś ma odwagę oskarżyć kogoś i urządzić nad nim publiczny sąd kapturowy to liczę na to, że zachowa resztki przyzwoitości i zachowa się odpowiedzialnie wyjaśniając sprawę do końca. Czekam na kontakt z osobą, która rzekomo opowiada o nas ciekawe rzeczy. Na normalne reakcje nie liczę ponieważ nie mam przyjemności rozmawiać z osobami chamskimi do bólu, a za takich ludzi uważam Cath i Mirona, którzy dostąpili zaszczytu bycia pierwszymi osobami w SL wyrzuconymi z mojej listy kontaktów w takich okolicznościach.

List podobnej treści do tego posta przekazałem Beacie Xue. Wiem już że jest on źródłem szerokiej dyskusji w Palmie. Co więcej wiem, że palmowicze za własne chamstwo oczekują ode mnie przeprosin. I to dopiero jest naprawdę zabawne :).

Dlaczego o tym piszę? Z jednego powodu. Ludzie czasem pytają mnie dlaczego polska społeczność jest tak skłócona. A jak może nie być skłócona jeśli nie umiemy ze sobą rozmawiać? Gdyby osoby z Palmy zachowały się tak jak powinien zachować się każdy normalny i dorosły człowiek i przyszli o tym spokojnie porozmawiać nie byłoby awantury. On jednak woleli pokazać szczyt chamstwa i urządzić sobie najazd na czyjegoś czata i zbluzgać kogoś za swoją własną paranoję.

A morał? Jest owszem. Kiedy komuś pomagasz – uważaj bo oskarży Cię o swoje własne błędy. :)

czwartek, 17 września 2009

Mikrokosmos

Zastanawiam się czasem jak widzą świat inni ludzie. Zamknięty w swojej głowie kreuję mój świat i swoje życie nadając symbolom znaczenia czytelne tylko dla siebie. Nie mam żadnej pewności czy dla drugiego człowieka kolor zielony jest równie zielony jak dla mnie. Może on widzi go jako „mój” niebieski, a jedynym co spaja te dwie różne w istocie barwy jest słowo. Symbol.

Kolor to tylko wierzchołek, jeśli bowiem postrzeganie może być tak różne, jak różnie możemy odczuwać emocje, jak bardzo różnić się w ocenie motywów? Tak naprawdę to każdy z nas zapuszkowany we wnętrzu własnej tożsamości ma swój mikrokosmos opisany szyfrem dużo bardziej skomplikowany niż wszystko co wymyśliły do tej pory skomplikowane algorytmy szyfrujące, bo dostępnym tylko i wyłącznie dla jednej osoby. Mnie samego. Nawet jeśli wpuszczam kogoś do swojego mikrokosmosu i pozwalam mu się rozejrzeć – daję mu jedynie namiastkę, ersatz tego czym w istocie jest każdy przedmiot w moim świecie. Nawet nie mogę dać mu dotknąć niczego, bo to niemożliwe – ubieram więc wszystko w umowne symbole zamknięte zgrabną klamrą reguł semantycznych. Ładne toto, ale tak naprawdę żaden symbol nie znaczy tego czym jest przecież… Zdjęcie, rysunek domu, domem nigdy nie będzie, a może jedynie pozwolić wyobrazić sobie bryłę budynku, czy odkopać mniej lub bardziej przyjemne wspomnienie.

Słowo miłość, w miłość się nie zamieni, a jedynie opisze zespół emocji. Zespół oczywiście dostępny i zrozumiały tylko dla mnie, bo nie wiem czy to co Ty nazywasz miłością jest tożsame z moim symbolem… Nie wiem i wiedział nie będę.

A przecież WIEM, że kocham…


środa, 9 września 2009

Nietoperze

Nieee nie mam nic do tych przesympatycznych stworzeń, ba nawet zdarzało się nie raz że życie im ratowałem z opresji :) Ale mają one jedną cechę, która nasuwa mi określone skojarzenia :)

Niektórzy ludzie są jak nietoperze. Niedosłyszą, niedowidzą, a i tak wszystkiego się czepiają. Swoje mizerne ego budując na względnym poczuciu wyższości nad innymi, z lubością wyszukują w wypowiedziach innych wszystkiego co mogłoby posłużyć do wbicia szpilki. Radość sprawia im myśl, że inni popełniają błędy tam, gdzie oni sami "zawsze" są pewni tego co robią :). Złośliwość jest dla nietoperza człowieka cechą tak naturalną jak dla innego odpowiadanie uśmiechem na uśmiech przypadkowo spotkanej osoby. Podstawą egzystencji i sensem istnienia.

Szkopuł jednak w tym, że tak naprawdę to poczucie własnej wartości jest względne. Bo kiedy nie ma nikogo do "czepiania" nietoperz zostaje przeraźliwie sam nie wiedząc dlaczego właściwie jest wartościowym człowiekiem. Czy wystarczy mu wtedy świadomość że napisał 1444 posty na forum i został szefem jakiegoś sima? Nie wiem :) Pytajcie nietoperza.



P.S.: Czemu to wideo? Szukając czegoś o nietoperzach trafiłem na album Dżemu i na stary dobry kawałek. Posłuchajcie po prostu. Ja za każdym razem znajduję w tych słowach coś tylko dla siebie.

wtorek, 1 września 2009

Jestem chory na bluesa...




Już od dawna. I pomimo tego, że w cielesną moją powłokę wciąż nękają różne dolegliwości ta jest najpoważniejsza z nich wszystkich. Zaczęło się ponad 20 lat temu, kiedy z czarnej winylowej płyty, mojego ojca do moich uszu dobiegły dźwięki gitary Tadzia Nalepy – niestety nie żyjącego już króla polskiego bluesa… Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że z tą infekcją będę zmagał się całe życie. Okazało się jednak szybko, że wszelka walka jest totalnie bezskuteczna i bezsensowna i szybko zaczęli infekować mnie inni… Muddy Waters, John Lee Hooker, Howli Wolf, John Mayal, Eric Clapton, Rysiek Riedel, Martyna Jakubowicz, Sławek Wierzcholski… I wielu, wielu innych bardziej lub mniej imiennych, którzy z amatorsko nagranych w garażu kaset, a później z płyt CD sączyli i nadal sączą do mego ucha zjadliwe bakcyle muzyki… I wiecie co? Cholernie mi z tym dobrze…

Muzyka w której jeszcze wciąż łoskot siekier brzmi
Przyprawia mnie o dreszcze i dobrze mi jest z tym
Bo jestem chory na bluesa
Jestem chory na bluesa
I wyzdrowieć wcale nie chcę już…


A... I co to ja chciałem powiedzieć... Chciałem podziękować wszystkim tym dzięki którym mam dziś w Second Life miejsce gdzie moja choroba może się rozwijać i kwitnąć w spokoju prowadząc mnie ku najbardziej smętnej ze śmierci... Mówię oczywiście o klubie Smelly Cat w Morfinie... Dziękuję Wam wszystkim, że jesteście ze mną w mojej chorobie. Przede wszystkim Tobie, Ty wiesz, że bez Ciebie nie byłoby niczego. Kocham Cię. Kropka.

Schorowany bluesmaniak...

niedziela, 16 sierpnia 2009

Posta nie będzie.




"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga opowiedz mu o swoich planach"

Kilka ostatnich dni bawił mnie ten cytat. Nagle okazało się ile w nim prawdy. W ciągu czterech godzin zmieniło się wszystko w moim życiu, wszelkie piękne plany odeszły w zapomnienie emocje pękły i rozlały się szeroką studnią błota. Bóg nie lubi kiedy ktoś się z niego śmieje i postanowił mi pokazać prawdziwość rzeczy które się o nim mówi, nawet jeśli to tylko głupie powiedzonko, cytat.

Dwa dni myślałem, że nie ma żadnego "dalej". Że rozdział SL należy zamknąć. Dziś wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić całkiem. Nie stać mnie na taki egoizm, przecież fakt, że umarło coś co było największe w moim SL nie oznacza, że umarło wszystko. Bóg zabrał mi coś, ale pokazał tez, że jest jeszcze inna druga strona. Nadal są przecież ludzie którzy trwają przy mnie. Którym zależy i którzy się martwią. Nie jestem sam i nie dam się zamknąć w jaskini. Dziękuje, że jesteście.

Jasne. Nadal się boję. Minie sporo czasu zanim prześpię się spokojnie. Zanim łzy wyschną całkiem. Zanim zapomnę o Morfinie i całym roku spędzonym właśnie tam. Ba! Wiem, że nie o wszystkim zapomnę. Nie chcę bo niezależnie od zakończenia to był świetny pierwszy rozdział historii SLFaceta.

Wiem jedno. Od dziś żadnych planów. Żadnych. Płynę.

Aha. Jedno się nie zmienia i nie zmieni niezależnie od tego co stanie się dalej.
KROPKA.

sobota, 8 sierpnia 2009

Buraczana groza

Często bardziej mroczna od najstraszniejszych pornograficznych snów sadystycznego mordercy jest ludzka głupota...

Czasem zastanawiam się nad tym czy jestem tolerancyjny. Tolerancja tak, ale tylko wtedy jeśli nie oznacza obojętności. Jeśli nikt nie zmusza mnie do przechodzenia obojętnie wobec głupoty, fałszu, kiczu w imię tolerancji i poprawności politycznej. A z tych wymienionych rzeczy najbardziej nie lubię głupoty i skrajnego buractwa. Oto fragment nocnej morfinowej rozmowy:

J.B.: Piotr? Podobał Ci się dzisiejszy wieczór z horrorem w Morfinie?
P.A.: szczerze juz ci mowilem
P.A.: :)
P.A.: wg mnie - max do dupy - poziom zero
P.A.: ale sie nie gniewajcie :)
P.A.: przyszedlem
P.A.: i sluchalem
P.A.: i w 5 minut wiedzialem ze jest to dno
P.A.: w tym czasie co adamus czytal
P.A.: zdazylem opowiedziec tutaj kumpeli dwie krotkie historie z hiczkoka
P.A.: stare jak swiat
P.A.: i gwarantuje ci ze lepiej sie bawila
P.A.: 3 osoby ktore znam w sl
P.A.: siedzieli do konca
P.A.: tylko ja wyszedlem
P.A.: bo oni mieli wiecej kultury zeby zostac
P.A.: ale pozniej tez zjechali te opowiadania
P.A.: nie czytam horrorow
P.A.: wole fantastyke naukowa
P.A.: sluchaj sa pewne wartosci w literaturze i nie tylko ktore daja mi prawo oceniania
P.A.: o rany tego sie nie dalo słuchać


Wybór wypowiedzi jest oczywiście celowy, nie chciałem przytaczać wam całej rozmowy, ponieważ odbywała się w połowie na voice, w połowie na czacie.

Nic tak nie podnosi mi ciśnienia jak głupota w czystej krystalicznej postaci. Oto przypakowany awatar przychodzi na wieczorek literacki, trwający półtorej godziny w połowie drugiego opowiadania. Słucha 5 minut po czym ocenia, że wszystkie prezentowane tu treści były „max do dupy - poziom zero” opowiada swoje kawałki osobie siedzącej przy ognisku i ucieka, po to by potem wrócić i skrytykować nie tylko to co słyszał, ale w ogóle polską grozę literacką – nie mając o niej żadnego pojęcia, bo jak sam w chwili szczerości przyznał nigdy jej nie czytał.
Śmieszne? Smutne raczej :). Podstawa krytyki musi być zapoznanie się z treścią tego co się krytykuje. Nie obruszyłbym się, gdyby ktoś ze słuchaczy powiedział – słuchaj nie podobało mi się to że w jednym z opowiadań były wątki pornograficzne – bo były. Nie obruszyłbym się nawet gdyby ktoś ze słuchaczy (podkreślam słowo SŁUCHACZY) powiedział, że czytał dużo lepsze teksty, a te nie przypadły mu do gustu, czy nisko ocenia ich poziom. Jego prawo bo tekst i jego autor broni się sam. Nie pisnąłbym, gdyby wspomniany wyżej awatar przyszedł i powiedział, że nie podobała mu się nasza interpretacja czytanych utworów. Ale jeśli ktoś przychodzi – z góry zakłada, że będzie dno (bo polscy autorzy), następnie poddaje całość ostrej pozbawionej jakichkolwiek logicznych czy emocjonalnych argumentów, krytyce, to ja wymiękam i nie znajduję płaszczyzny do takiej dyskusji.

Sądzę, że to wystarczający objaw głupoty i braku szacunku dla czegokolwiek. Przykre, że z taką łatwością i bez żadnego wysiłku przychodzi ludziom czasem tworzenie i wyrażanie poglądów o rzeczach o których nie wiedzą nic.

Piotr Artful: adamus mam nadzieje ze jak emocje ustapia to mnie polubisz :)))

Chyba jednak nie :)







piątek, 7 sierpnia 2009

Veni, vidi, zapłakałem...



Przybyłem, zobaczyłem, zapłakałem

Obejrzałem kolejny spektakl Teatru Królewskiego. Zachęcony peanami, które szeroką falą wylały się na łamach bloga Anulki i ostatnim spotkaniem z Profesorem Zazulem przybiegłem do Teatru i zasiadłem na fotelu aby poobcować przez chwile z prawdziwą sztuką. Niestety, przeliczyłem się. Ale pokrótce muszę opisać wszystko.

Zanim jednak to zrobię muszę coś wyraźnie powiedzieć. Ponieważ już wiecie, że jestem dość sceptycznie nastawiony do tej „sztuki” i nie stałem w pierwszym rzędzie klaszcząc i krzycząc „Brava” :) muszę najpierw powiedzieć, że jestem pod wrażeniem ogromu pracy jaki wkłada w to co robi zespół Teatru Królewskiego. Widać zapał i zmaganie się z materią. Inna sprawa czy gra ta warta jest świeczki… Ale od początku.

Niestety… Sklep ze starociami to jak dla mnie totalna klapa. Nie mówię ani słowem o lagach, problemach technicznych, ale o podstawach – czyli o scenariuszu. Autor sztuki zupełnie nie wysilił się aby nakreślić portrety psychologiczne postaci. Dialogi są jak żywcem wyjęte z kiepskiej pretensjonalnej, brazylijsko-peruwiańskiej telenoweli. Powiedzieć o tym spektaklu, że to grafomania to komplement. Egzaltowane, oderwane od jakiejkolwiek rzeczywistości teksty, opowieść opowiadana już tysiące razy w horrorach i makabreskach klasy C i B (vide Opowieści z krypty, Sklepik z marzeniami, Polaroidowy pies i setki innych), sceny oderwane od siebie niespójne. Naprawdę nie wierzyłem własnym uszom kiedy okazało się, że ktoś postanowił pokazać światu coś takiego, ponieważ sam wstydziłbym się zrobić coś podobnego... Co ciekawe na tym wyjątkowo marnym tle nieźle wypadły inne elementy spektaklu. Rzetelnie wykonana scenografia (choć nadal będę się czepiał, że większe wrażenie robi coś co twórcy zrobią sami i czego nie można kupić w sklepie, niż układanka z półek Slowych hipermarketów), aktorstwo kilku osób (jak zwykle świetny Abelard i Jessica, którzy robili wszystko aby w pozbawionych przez autora osobowości postaciach pojawiło się życie). Na plus można zaliczyć również dwa patenty – scena z obrazem i lustrem bardzo pomysłowo zrealizowana z wykorzystaniem możliwości SL. Brawo – szkoda tylko, że to jedynie technikalia.

Katastrofalny, wręcz fatalny był podkład dźwiękowy. Nie mam pojęcia co to była za muzyka, ale to co sączyło się z głośników miało się nijak do treści „sztuki” i bardziej irytowało niż pomagało, no może poza sekwencjami nagranymi wcześniej przez autora. W tym przypadku jeśli dobierać taką muzykę to lepiej żeby nie było jej wcale…

Podsumowując – widać wkład pracy całego teatru, tyle, że… To co zagrano tego wieczoru w Teatrze Królewskim nie było warte ani minuty Waszej pracy. Wbrew pozorom jednak jest nadzieja – wystarczy tylko sięgnąć po dobry tekst, może uznanego autora i zrealizować go z podobnym zaangażowaniem. Wymaga to jednak schowania do kieszeni osobistych ambicji dyrektora teatru i pogodzenia się z faktem, że nie każdy – w tym i ja na przykład – może być artystą teatralnym. Oczywiście odszczekam to wszystko jeśli w końcu zobaczę jakakolwiek autorską wizję Szerewpa Loona mającą cokolwiek wspólnego ze sztuką. Póki co, nie przekonał mnie ani jako aktor, ani jako autor sztuki.

I jeszcze jedna myśl na sam koniec. Bardzo zaskakiwały mnie brawa po każdej scenie, podczas gdy każdy z moich przyjaciół, których zabrałem ze sobą tego dnia do teatru miał poczucie że ogląda straszliwą szmirę. Zaskoczyły mnie aż tak pozytywne recenzje i zachwyty po sztuce. Miałem poczucie, że oglądaliśmy coś zupełnie innego.

Naszła mnie smutna refleksja jako człowieka, który również prezentował już swoją pracę w SL i przygotowuje się do wystawienia kolejnej. To cholernie smutne, że nikt z przyjaciół "twórców" takich jak Szerewp Loon czy Eryk Ember nie powie im wprost, że to co tworzą nie jest warte funta kłaków. Naprawdę lepiej to słyszeć od obcego i tarzać się w zachwytach osób, które z niezrozumiałych przyczyn milczą lub poklepują fałszywie po ramieniu, nadal uważając się za przyjaciół? To ja już wolę szczerego wroga niż przyjaciela, który mnie okłamuje i mi kadzi.

Ale czasem to jest trochę tak, że nie ma rady na takie próby tworzenia. Podobnie jak w jednym z wierszy wspomnianego już Eryka opublikowanym na jednej ze stron WWW:

„Nie ma rady na Eryka
wciaz ta jego erotyka
choc czupryna swieci pustka
wciaz ma w glowie...
groch z kapusta”


I co pan zrobisz? Nic pan, panie nie zrobisz...

niedziela, 2 sierpnia 2009

Lem, Lema, Lemem... Brawo :)

Rzadko mam okazję i przyjemność uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach w drugim życiu. Zwłaszcza, że ostatnio jakby mnie mniej w tej pikselowej rzeczywistości. Nie opuszczam jednak z zasady spektakli, koncertów i innych wydarzeń kulturalnych, niestety rzadko mając poczucie dobrze spędzonego czasu. Będąc jednak współtwórcą kilku inicjatyw w Morfinie, chcę być i na bieżąco i wiedzieć czego nie robić, w końcu człowiek uczy się na błędach, nie tylko własnych.

Tym razem jednak miałem szczęście. Trafiłem do konkurencyjnego teatru na etiudę Profesor Zazul stworzonej na kanwie opowiadania "Ze wspomnien Ijona Tichego cz.III" Stanisława Lema, które ukazało się bodajże w 1961 roku w zbiorze "Księgi Robotów". Rzecz jak na Lema przystało, osadzona w nieokreślonej przyszłości, dobrze napisana i co najważniejsze z bardzo ciekawą opowieścią w tle.

Teatr Królewski tym razem sięgnął po patent, który chyba najlepiej sprawdza się w Second Life. Nie zabijając widza natłokiem słów, przedstawiono nam ciekawie opowiedzianą przygodę, która nie dość że nie męczy to jeszcze naprawdę wciąga widza. Tym co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło to świetna rola Profesora Zazula w wykonaniu Abelarda Tebaldi, przyznaję bez bicia, że postać sobowtóra Zazula wydała mi się być upiorna i szalona, a chyba dokładnie taka miała być według autora. Brawo. Niestety o roli partnera profesora - postaci tak mi literacko bliskiej Ijona Tichego - nie mogę powiedzieć tego samego. Nieźle dykcyjnie, beznamiętnie przeczytana - czyli jak na Sl to i tak sporo, choć zdałoby się trochę emocji, bo w zestawieniu z naprawdę grającym Abelardem, Szerewp wypadł nieco blado.

Nie sposób było nie skojarzyć przedstawienia w TK z etiudą filmową z końca lat 60-tych, której szukałem kilka lat we wszystkich możliwych stacjach telewizyjnych w reżyserii Marka Nowickiego i Jerzego Stanickiego. Opowieść ta wpasowywała się w cykl, tak modnych wówczas opowieści niesamowitych, których jako miłośnik grozy wszelakiej jestem zagorzałym fanem. Nie przepadam za odgrzewanymi daniami i kiedy usłyszałem, o tym, że Teatr Królewski mierzy się z tak klimatyczna historią byłem pełen wątpliwości, na szczęście okazało się, ze są to płonne obawy - całość wypadła spójnie i ciekawie.

Wiem ile pracy wymaga przygotowanie w Sl spektaklu. Cieszy mnie więc to, że tym razem po serii rzeczy, które przyznaję otwarcie, nie wzbudziły mojego zachwytu w Teatrze Królewskim tym razem spędziłem tam miłe kilkanaście minut. Gratuluję szczerze. I już ostrzę sobie zęby na kolejne podobne spektakle.

Jednocześnie chciałbym Wam powiedzieć, że wracamy w pełni motywacji do pracy do naszej Morfinki. Już niebawem, również dzięki obecności w naszym zespole nowej bardzo aktywnej osoby ruszamy z pracami do dwóch, a następnie trzeciego spektaklu. Co strasznie mnie cieszy :) Trzymajcie kciuki za Morfinkę :)

czwartek, 30 lipca 2009

Dżumalia Dżekson w Morfinie



Free Image Hosting at www.ImageShack.us

No i stało się to o czym marzyłem już od dawna. Na deskach Morfiny zagościła kobieta nietuzinkowa. Pechowa tancerka go-go, autorka poradnika liczącego ponad tysiąc rad dla kobiet w potrzebie. Kobieta, której poczucie humoru rzuca na kolana nawet najtwardszych ponuraków Morfinowego świata. I wreszcie kobieta, w której zakochać można się bez reszty - Proszę Państwa oto ona: Dżumalia Dżekson :)

Jacek Hustler tchnął w tę postać tyle pozytywnych wibracji i dobrej energii, że cały spektakl okazuje się był miłą przygodą podczas której nie sposób się nie uśmiechać. Karkołomnie zagrana, świetnie udźwiękowiona. Ręce same składają się do oklasków. Dziękuję Jacku, że dzięki Tobie Second Life naprawdę wydaje się być lepszym miejscem. Liczę na to, że nasza współpraca w zespole Morfiny zaowocuje wieloma podobnymi projektami. Z takimi ludźmi aż chce się pracować.

Dla tych, którzy stracili okazję do zakochania się w Dżumalii mam dobra wiadomość:

- W tej chwili w Morfinie trwają próby do "Sekretów" - mówi Jacek Hustler, autor scenariusza. - Jest cudownie prześmiesznie być Dżumalią Dżekson, zwłaszcza, że męski szowinizm włożony w postać kobiety daje zaskakujące rezultaty. W nowej odsłonie spektaklu prócz Dżumalii pojawiają się po raz pierwszy poboczne postaci - złodziej, siostra De Clack oraz... Cóż... być może również ktoś na całe życie Dżumalii.

Prócz nowej fabuły, spektakl zawiera zupełnie nową ścieżkę dźwiękową.

Mamy nadzieję, że będziecie tam z nami :)

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Widziałem czarne słońce


Zanim otworzyłem oczy poczułem zmęczenie. Strach skradał się do mnie jak wielki kosmaty pająk dotykając owłosionymi odnóżami moich ust, ramion i oczu. Tak bardzo nie chciałem wstawać. Doskonale wiedziałem, że kiedy otworzę oczy coś lub ktoś znajdzie mi powód do tego aby być, aby myśleć, odczuwać, działać. Tym czasem ja chciałem tylko zapomnieć o tym co się stało. Nie być. Zniknąć, nie musieć przypominać sobie o kilku słowach, które strąciły mnie w przepaść.

Otworzyłem oczy. Musiałem. Chociażby po to aby przekonać się, że nie ma za nimi potwora. To co zobaczyłem jednak przyprawiło mnie o mdłości. Za oknem mojego pokoju wschodziło właśnie czarne jak smoła słońce. Ponura poświata oplatała wszystko szarością, czarnego poranka. Czarne promienie matowego światła dotykały powoli wszystkich przedmiotów znajdujących się w sypialni zmieniając je w szarą bezwładną masę. Ukradły kolor kwiatom, błękitnej tapecie na ścianie, czerwonej, nocnej żarówce oświetlającej terrarium żółwia. Kiedy dotarły do mnie poczułem jak beznamiętnie i bezceremonialnie kradną ze mnie nie tylko kolor, ale i odwagę i uczucia i życie. Powieki opadły ciężko. Zapadłem w sen. Tak bezpieczniej.

Zadziwiające jak krucha jest granica pomiędzy różnymi stanami emocjonalnymi. Czasem jedno słowo jedno wydarzenie potrafi rzucić człowieka na dno czarnej rozpaczy. Czasem jeden uśmiech, przyjacielski gest potrafi podnieść z kolan i pokazać słońce. Dawcę wszelkich kolorów. Dopóki są przy mnie ludzie dla których warto być i działać, dopóki wizja czarnego słońca, moje przekleństwo nie będzie już dla mnie groźne. Dziękuję Wam, że jesteście. Całym sobą. Dziękuję.

piątek, 22 maja 2009

Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie...


Morfina.

Nasza największa duma, miejsce w którym czujemy się dobrze. Które stworzyliśmy z niczego od podstaw. Miejsce gdzie nic nie jest takie jakie się być wydaje. Gdzie trupy, demony, wisielce, gdzie muchy brzęczą złowieszczo nad zamkniętym w plastikowym worku nadpsutym korpusem. I jednocześnie miejsce w którym znajdziesz ludzi kochających sztukę. Wyżywających się nad słuchaczami i widzami snując przed nimi wizje. Raz porywając ich w mroczne odmęty umysłu szaleńca, a raz pozwalając pogrążyć się w ekstazie erotycznych opowieści. Morfinę albo się lubi, albo nie, ale cieszy mnie to, że rzadko kto pozostaje wobec niej obojętny.

Do tej pory mieliśmy trzy miejsca. W tworzeniu dwóch z nich brałem udział i naprawdę to tam nauczyłem się wszystkiego co umiem. Niestety czas Morfiny w Centrum Polska dobiegł końca. Wielu z Was pyta mnie dlaczego. Wiele przyczyn nałożyło się w jednym czasie i miejscu. Dość powiedzieć, że z CP rozstajemy się w pokoju z daleka od awantur i żali.

Co dalej? Wiem, ze wiele osób ucieszyłoby się bardzo, gdybym napisał, że to koniec Teatru i landu Morfiny, ale spokojna Wasza rozczochrana :) Nie napiszę. Morfina wróci niebawem z nową ochotę do pracy, nowymi pomysłami i po gruntownym remoncie. Republiki padają, cesarstwa obracają się wniwecz, a biedna Morfinka pomimo wszystkich burz zawsze znajdzie motywację aby być i działać :)

Po prostu czekajcie.
Jeśli ktoś nie chciałby przegapić powrotu Morfiny, a nie jest jeszcze w grupie przyjaciół teatru - proszę zgłosić się na IM do mnie, lub do Jantarki czy Liliki.

sobota, 16 maja 2009

Dlaczego Ciebie tam nie było? :)

Zgodnie z zapowiedzą tego wieczoru w naszej kochanej Morfince było nie tylko parno, ale i strasznie duszno... Co bardziej rozgorączkowane głowy oczyma wyobraźni widziały dzikie orgie i łagodne seksualne igraszki. Mam nadzieję, że udało nam się wywołać u was choć malutki dreszczyk emocji i do dziś, Ci którzy byli na naszym wieczorku na hasło "mała czarna" uśmiechną się znacząco pod wąsem. Ale, ale to jak to było? Górą czy dołem? :)

A jeśli Cię nie było? Żałuj. I koniecznie zaplanuj sobie następny raz. Za dwa tygodnie w nowej Morfinie.









piątek, 15 maja 2009

Duszno i parno w Morfinie




Chciałem zacytować tutaj fragment opowiadania, które wybrałem dla Was na dzisiejszy wieczór erotyczny w Morfinie, ale... Stwierdziłem, że nie mam ochoty robić z mojego bloga miejsca tylko dla dorosłych :) Poza tym nie chcę Wam psuć niespodziewanki. I wszystkich zainteresowanych dobrą, aczkolwiek ostrą erotyką zapraszam dziś wieczorem do Morfiny. Przyprowadźcie swoich partnerów, partnerki, mężów, żony, braci i siostry, przyjaciół, a my postaramy się abyście nie nudzili się. Ostrzegam jednak, że wieczorek w Morfinie nie jest dla ludzi pruderyjnych. Nam przez gardło przechodzi wszystko :)

Po ostatnim wieczorze rozmawiałem z ludźmi, na temat czytania opowiadań erotycznych. Zaskoczyło mnie troszkę jedno spostrzeżenie. Wiele osób dziwiło się, że z taką lekkością poradziliśmy sobie z Jantarką z czytaniem opowiadań zawierających opis wyuzdanego aktu seksualnego, że słowa "kutas", "cipka" i "pieprzyć" przechodziły przez nasze gardła tak łatwo jakbyśmy mówili "winogrono", "wiosna" i "rwać" :). Zastanawiałem się troszkę dlaczego jest właśnie tak. Dlaczego nikt nie dziwił się kiedy czytałem opis zjadania zwłok wykopanych z grobu przez zwyrodnialca, czy inne opowiadania grozy w których opisy makabry przekraczały daleko granice dobrego smaku? Dlaczego szokują nas rzeczy przyjemne i w ten czy inny sposób bliskie każdemu z nas? Wiem pruderia, cnota, wstydliwość, intymność. Cholernie trudno jest nam przyznać się, że wszyscy lubimy czasem poszaleć i lubimy czytać i słuchać o tym jak szaleją inni. A może to dobrze? Przecież zbyt wyuzdane społeczeństwo zabiłoby przecież tajemniczość erotycznych uniesień. W każdym razie dziś dla wszystkich małych i dużych świntuchów, którym uszy nie więdną na dźwięk słów wymienionych wyżej (i nie mam tu na myśli słowa "winogrono"!!!) dziś kolejna porcja erotycznych szaleństw - a moze to będzie dla Ciebie dobry początek bardzo przyjemnego wieczoru we dwoje? :)

Czekamy na Was w Morfinie o godzinie 22.30. :)

środa, 13 maja 2009

Szarpajmy ciało na sztuki, Niechaj nagie sterczą kości

Polacy mają wiele cech narodowych, którymi się szczycą. Mają wiele pięknych kart w swojej historii o których pamiętają i których pamięć hołubią. Mają jednakowoż sporo wad o których mówią z fałszywą skromnością i wiele takich stron w historii których się wstydzą, a które świetnie oddają całość polskiej duszy. Ułańska fantazja już dawno odeszła do lamusa. Kindersztuba i szarmancka elegancja również nie jest naszą dobrą stroną? Gościnność? Nauczyliśmy się już dziś nie ufać nikomu. Patriotyzm? Śmiechu warte.

Niestety wady z życia codziennego łatwo przenoszą się również w świat wirtualny. Nie bez kozery mówi się o tym, że gdzie dwóch Polaków tam muszą być trzy różne stanowiska i poglądy. Nie na darmo to właśnie polski światek obfituje w konflikty i wręcz do dobrego tonu należy megalomania i obrzucanie błotem wszystkich, którzy nie pasują do głównego nurtu.

Według polskiej Slowej społeczności, dla której szczytem wirtualnych marzeń są szemrane interesy, megalomańskie zapędy (vide historia Polskiej Republiki), snobizm (vide Bohema), czy podrygiwanie pikselowych ciał w rytm elektronicznej muzyki wśród elektronicznych świateł spływających z ekranu monitora, każdy kto jest INNY i nie płynie z nurtem głównym powinien zostać zadziobany.

"OBCY" zagraża poczuciu jedności grupy. Jeśli "INNY" odważy się wyrazić własne zdanie - należy go spacyfikować, osaczyć. Jeśli zaczyna krzyczeć trzeba go ośmieszyć - chociażby tworząc wierszowane paszkwile, czy sugerując że jest niespełna rozumu (prawda panie Podex? :)). Ba Można nawet obrazić jego nieżyjących rodziców, licząc na to, że zamknie to mu gębę. Jeśli ma racje i mówi prawdę - a ta prawda jest niewygodna dla elity można a nawet należy kłamać, jak kłamał publicznie jeden z tuzów polskiego świata finansowego. Jeśli innemu się coś uda należy mu dokopać obsmarowując go gdzie i ile się da. W końcu to SWOI robią dobrą robotę (nawet jeśli obiektywnie tworzą totalne chałtury), innego trzeba zgnoić, żeby nie czuł się za dobrze z tym co zrobił. Ażeby go jeszcze bardziej pogrążyć można ocenić jego pracę poprzez pryzmat cech jego osobowości, ośmieszyć ją. Można również napisać anonimowy komentarz licząc na to, że ktoś zasugeruje się debilnym niepodpisanym zdaniem :)

Owszem, to wszystko niezła strategia. Tylko po co? Pozwala wierzyć niektórym, że są wyjątkowi? Lepsi od innych? Muszą sięgać takich środków aby podnieść z podłogi swoje leżące ego? Może pozwala się dowartościować tym, którzy sami niczego nie robiąc, których największą zaletą i zasługą jest to, że SĄ i starczy :). Przecież to oni najczęściej roszczą sobie prawo do oceny postępowania i działania innych. Nie wiem. Wiem tylko tyle, że ta strategia nie zawsze działa.

Niektórzy INNI nie dadzą się zgnoić. I dalej będą na przekór wszystkim pokazywać "SWOIM", że czasem mają rację. I może sobie sfora piesków królowej, na czele z przewodnikiem stada w postaci króla polskich finansów ujadać. Psy niech szczekają karawana i tak pojedzie dalej. Tylko waszych nerwów moi drodzy troszkę szkoda, bo INNI póki co mają się dobrze i pozdrawiają zza zakrwawionych murów swojego teatru :)

Tak myślałem co mógłbym zadedykować tym wszystkim należącym do elyty, którzy biją bezradnie dość głową w mur naszej morfinowej niewzruszoności... Kiedyś Wojtek Młynarski napisał chyba najdoskonalej to co chcialbym wam drogie panie i panowie kundelki powiedzieć:









Co by tu jeszcze?


Słów kilka w sprawie grupy facetów
chcę tu wygłosić,
lecz zacząć muszę nie od konkretów,
a od przeprosin:
skruszon szalenie, o przebaczenie
pokornie proszę,
że trochę pieprzny jest felietonik,
który wygłoszę.

Lecz mam nadzieję, że choć się w słowie
tutaj nie pieszczę,
to wybaczycie mi to, panowie,
raz jeden jeszcze...

Otóż faceci wokół się snują,
co są już tacy,
że czego dotkną, zaraz popsują,
w domu czy w pracy,
gapią się w sufit, wodzą po gzymsie
wzrokiem niemiłym,
na niskich czołach maluje im się
straszny wysiłek !

Bo jedna myśl im chodzi po głowie,
którą tak streszczę:
Co by tu jeszcze spieprzyć panowie,
co by tu jeszcze ?

Czasem facetów, żeby mieć spokój,
ktoś tam przerzuci,
do jakieś sprawy, co jest na oko
nie do popsucia.
I już się prężą mózgów szeregi
i wzrok się pali,
i już widzimy, żeśmy kolegi
nie doceniali.

A oni myślą w ciszy domowej
lub w mózgów truście -
Co by tu jeszcze spieprzyć panowie,
co by tu jeszcz ?

Lecz choć im wszystko jak z płatka idzie,
sprawnie i krótko,
czasem faceci, gdy nikt nie widzi,
westchną cichutko,
bo mając tyle twórczych pomysłów,
tyle zdolności,
boją się, by im wkrótce nie przyszło
trwać w bezczynności.

A brak wciąż wróżki, która nam powie
w widzeniu wieszczym:
jak długo można pieprzyć, panowie
jak długo jeszcze ?

Pozwólcie, proszę, że do konkretów
przejdę na koniec:
okażmy serce dla tych facetów,
zewrzyjmy dłonie,
weźmy się w kupę, bo w tym tkwi sedno,
drodzy rodacy,
by się faceci czuli potrzebni
w domu i w pracy.

Niechaj ta myśl im wzrok rozpłomienia,
niech zatrą ręce,
że tyle jeszcze jest do spieprzenia !
A będzie więcej !

sobota, 9 maja 2009

Le Petit Chaperon Rouge w Piwnicy :)


Przyznaję, że Czerwony Kapturek w Piwnicy to było jedno z najbardziej oczekiwanych przeze mnie wydarzeń w ostatnim czasie w polskim SL. Nie uczestniczę w życiu klubowym, mało rozumiem wieści ze świata bohemowej elyty, bom przecież morfinowy buntownik, błazen i Cygan, nie docierają do Morfiny również wieści o koncertach różnej maści pop gwiazdek, ale przyjemności obejrzenia spektakli, filmów, czy wysłuchania słuchowisk nie potrafię sobie odmówić. Ot taka wada genetyczna.
Oczywiście czasem odnajduję w nich więcej dla siebie, czasem mniej. Czasem bezsilnie zgrzytam zębami, widząc zupełnie nic nie wnoszące, odtwórcze show w którym egzaltowany konferansjer zachwyca się nierównym tańcem pikselowej lalki na zakupionych w sklepie z animacjami kulkach. Czasem zachwyci mnie pomysłowość i wartka narracja tekstu, tembr głosu czy zdolności kreatora. Czasem za serce chwyci zazdrość, że na tak proste acz genialne rozwiązania nie wpadłem ja sam dużo wcześniej, lub, że ktoś osiągnął właśnie poziom dla mnie jeszcze nieosiągalny. A Kapturek?


Kiedy wszedłem do kina byłem bardzo mile zaskoczony. Wystrój Piwnicy zawsze bardzo mi się podobał i tym razem nie zawiodłem się. Nastrojowa sala kinowa, tłumy - jak to na premierze. Długo nie mogłem wbić się na stream żeby obejrzeć film (zapewne youtube nie spodziewało się takiego oblężenia SLowych kinomaniaków), ale kiedy już udało mi się oczom moim ukazało się małe dziełko, które baaardzo przyjemnie mnie zaskoczyło.

W sumie całość można by podsumować krótko, żeby uniknąć wodolejstwa i pseudointelektualnego bełkotu, który szerokim strumieniem wylał się niedawno z ekranu mojego monitora kiedy otworzyłem jeden z Slowych blogów - naprawdę fajna produkcja. Odnoszę jednak wrażenie, że to zamazałoby trochę pieczołowitość i dbałość autorów Kapturka o to aby efekt finalny naprawdę sprawiał przyjemność nie tylko im samym, ale i widzom.


Czy udało się to? O tak! Zdecydowanie. Świetna oprawa dźwiękowa, rewelacyjne prowadzona kamera, zrealizowane z dużym wyczuciem ujęcia, fantastyczne scenografie, sympatyczne kostiumy, niebanalne (sic!) zakończenie - to wszystko sprawia, że film robi wrażenie na widzu, który zatrzyma się nad nim na chwilę. Całej ekipie twórców należą się wielkie brawa. I nie piszę tego tylko jako widz, ale próbuję podejrzeć świat zza kamery zdając sobie sprawy ile twórczej pracy i miłego zapewne wysiłku kosztowała realizacja przedsięwzięcia. Chylę czoła przed wszystkimi którzy maczali swoje pikselowe i realne palce w projekcie. Z niecierpliwością czekam na więcej :)

Gdybym miał się do czegoś przyczepić - to szkoda, że nie wykorzystano milo brzmiących damskich piwnicznych głosów, głos samotnego lektora aczkolwiek nienaganny w swej dykcji, jednak troszeczkę odbarwił całość. Mimo wszystko to najlepsza polska produkcja filmowa jaką widziałem w SLu. I co do tego nie mam żadnych wątpliwości. (czy wspominałem już, że jestem nieco zazdrosny?)

I jeszcze parę słów komentarza. Na film "Czerwony Kapturek" posypały się pseudozabawne komentarze. Ludzie, którym wydaje się, że są elitą polskiego SLa - tak sami określają siebie na jednym z for dyskusyjnych, nieodwołanie roszczą sobie prawo do zabierania głosu i ferowania ocen w sytuacji kiedy sami poza byciem "elitą" nie robią nic. Niestety najgorsze przypadki są wówczas kiedy komuś się coś wydaje... To się nawet trudno leczy... :) Cóż, jak mawia mój niezawodny horrorowy przyjaciel - "Psy szczekają - karawana jedzie dalej". I tak chyba należy postąpić kiedy słyszy się ujadanie bandy postrepublikańskich kundelków. Prawda?

Piwnico pod Aniołem w moim ukochanym Poznaniu. Dziekuję. I tak trzymajcie.

Aha - zapraszam na film :)



poniedziałek, 4 maja 2009

Bielszy odcień dysonansu

Czym się pan tak przejął, proszę pana,
że ludzie przestali już śnić?
Bo nie mają czasu
A to jest życie proszę pana,
samo życie niestety...


Pikselowy świat Second Life poza wieloma urokami ma też swoje ograniczenia i wady. Niektóre pozytywnie zaskakują, inne rozczarowują jak rzadko co. Jeszcze inne boleśnie kopią w tyłek i czasem nawet bolą.

Specyfiką świata SL odartego z dostępu do niektórych pozawerbalnych kanałów komunikacji - tak ważnej dla mnie mimiki i kanału wzrokowego jest to, że padające w tym świecie słowa często są źle interpretowane. Dlaczego? Z prostej przyczyny szukając w słowach właściwych im emocji nakładamy na nie własne, niekoniecznie zgodne z intencją mówcy. A to niestety często zawodzi nas i spycha na manowce.

Czasem bardzo chcemy uwierzyć komuś. Uwierzyć w to, że chce dobrze, że ma czyste intencje. Szukamy w innych ludziach dobrej twarzy i staramy się brać wszystko co mówią za dobrą kartę. Niestety potem okazuje się, że nic nie jest takie jakie powinno być, że słowa mogą mieć wiele znaczeń, że półprawdy to zwykłe kłamstewka szeptane do ucha naiwnym. I o ile po niektórych spływa to jak woda po kaczce na innych czasem robi to spore wrażenie.

W ostatnim czasie poczułem się wplątywany w dziwny układ. Czułem, że ktoś chce zbić jakiś kapitał nie do końca uczciwie i nie do końca szczerze. Poczułem się manipulowany i przez sam fakt obecności w pewnym miejscu brudny. Było mi cholernie przykro, bo bardzo chciałem wierzyć człowiekowi i jego słowom, niestety dysonans przeszkodził.

Kilka dni później dowiedziałem się o kolejnej historii. Oto z innej strony, ktoś ma zamiar namówić mnie do udziału w przedsięwzięciu na które nie mam ochoty, ukrywając to za gładkimi słowami i deklaracjami. Z jednej strony szacunek wobec osób, z drugiej wściekłość i wielki żal. I ten cholerny dysonans.

A może to właśnie dzięki niemu jeszcze umiem czasem spojrzeć we własne oczy?

Ces't la vie po raz kolejny...

czwartek, 30 kwietnia 2009

A to Polska właśnie...

Adamus Inglewood: dzem dobry :)
Hxxxo Gxxxxv: Sieg hail!
Adamus Inglewood: Hxxxo dobrze się czujesz?
Hxxxo Gxxxxv: Świetnie dziękuję!
Adamus Inglewood: To weż z łaski swojej rozpęd i walnij głową w ścianę
Adamus Inglewood: kużwa nazistowskie pozdrowienia będzie mi walił
Hxxxo Gxxxxv: Mhm to się nazywa spięte poślady?
Adamus Inglewood: Nie to się nazywa skrajny debilizm z Twojej strony

W moim słowniku bardzo rzadko pojawia się słowo nienawiść. Uznaję je za takie, które używa się w ostateczności, raczej tonując emocje niż podsycając je w sobie. Ale czasem chyba trzeba. Nienawidzę nazistów. Nie mam do nich żadnego szacunku, podobnie jak do dealerów narkotyków i pedofilów.

Zupełnie nie rozumiem, jak w kraju, który przez nazizm i faszyzm przeżył jedną z najgorszych chwil w swojej historii, może pojawić się nagle grupa ludzi witająca się nazistowskim pozdrowieniem i żartująca sobie z tego, że innych to uraża. Wiem nie każdy musi kochać swój kraj. Wiem, jest wielu takich, którym tu wybitnie źle. Ale brak elementarnego szacunku dla swoich własnych korzeni jest dla mnie skrajnym debilizmem. Jest jak sikanie na grób. I nic w moich oczach tego nie usprawiedliwi.

I jeszcze jedno. Zadziwiająca jest tendencja wolnego polskiego społeczeństwa do niszczenia wszystkiego co dawniej stanowiło jakąkolwiek wartość. Powiesz w towarzystwie, że lubisz kraj w którym żyjesz? Zostaniesz zagdakany przez wiedzących lepiej narzekaczy, którzy chętnie uciekliby stąd tak szybko jak się da. Kiedy staniesz i obrażasz swój naród wokół Ciebie stanie 20 innych, którzy będą bili Ci brawo i śmiali się. jak dzieciaki w gimnazjum prześcigające się w tym który wykaże się większym chamstwem wobec nauczyciela czy włąsnych rodziców. Konformizm czasem nas gubi i sprawia, że stajemy się nie tyle groteskowi co zwyczajnie żałośni. Tak jak właśnie CI państwo mianujący się Kadrą Narodową NRD, wystający na rynku w Krakowie, w towarzystwie nie reagujących SWATÓW, którzy nie wiedzą, czy to zachowanie jest naganne czy nie (sic!!!). To zachowanie nie tylko JEST naganne. I to nie subiektywnie, ponieważ ja Adamus Inglewood czuję się nim obrażony. Pozdrowienia nazistowskie to w kraju w którym żyjemy złamanie prawa - niejednokrotnie sądy karały już ludzi traktując to jako propagowanie idei nazizmu i faszyzmu żeby nie szukać daleko - Sąd w Strzelcach Opolskich w grudniu 2008 skazał trzech członków ONR-u za hajlowanie na karę 6 miesięcy w zawieszeniu na trzy lata, tysiąc złotych grzywny, dozór kuratorski oraz zakaz publicznego wykonywania gestu. To, że tego nie widzicie to tylko dowód na to, że tożsamość narodowa w tym kraju umiera. I z tego powodu mnie - Polakowi, który kocha swój kraj jakikolwiek on by nie był - cholernie przykro.

Żeby nie być gołosłownym, uznałem, ze zachowanie wyżej wspomnianego delikwenta na rynku, oraz jego towarzyszy stanowi naruszenie BIGSix (nietolerancja) i zgłosiłem pierwszy w swoim awatarzym życiu AR do LL.
Wszak wiemy nie od dziś, że: Chamstwu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom. A kto się będzie śmiał to dostanie w ryj!


niedziela, 26 kwietnia 2009

Brak teatru w teatrze...

Kolejny wieczór w teatrze przytrafił mi się w piątek. Cieszyłem się na niesamowitą ucztę tego dnia, ponieważ w planach był najpierw spektakl w Piwnicy pod Aniołami w Second Poznań, a później przygotowany przez Teatr Królewski show "Piosenki Marilyn Monroe". I o ile znając nieco ograniczone możliwości i inwencję Teatru Królewskiego miałem poważne wątpliwości czy zobaczę coś więcej niż wyjątkowo kiczowate Moulin Rouge, o tyle znaleziony czas jakiś temu trailer Czerwonego kapturka, napawał mnie sporym optymizmem...



Niestety krótko przed premierą okazało się, że w naszym pięknym Slowym światku trudno doprowadzić rzeczy do końca. Kapturka odwołano, ponieważ jeden z twórców wypiął się na wszystkich, którzy zaangażowali się w projekt i zakazał wykorzystania własnej pracy... Kocioł i polska rzeczywistość, ale zdarza się. Mam jednak nadzieję, że moja rozbuchana ciekawość mimo wszystko zostanie zaspokojona... Kiedyś tam.



Pozostała mi więc druga opcja i już o godzinie 23.00 wylądowałem w bardzo okazałym gmachu Opery, gdzie gościła ekipa Teatru Królewskiego. Tytuł nie napawał optymizmem, miałem tylko malutka iskierkę nadziei, że tym razem zobaczę przygotowany przez Teatr - teatr. Szybko jednak, okazało się, że mamy do czynienia z kolejnym nic nie wnoszącym kosmicznie odtwórczym show. Puszczone z taśmy piosenki, gotowe animacje tańca, nieudolne sterowanie sceną. Blichtr i tandeta, biły z ekranu aż miło, wstyd tylko, że to wszystko pod szyldem teatru...




Owszem plusy były również, a owszem - dekoracje, choć nie wierne filmowym pierwowzorom były wykonane rzetelnie, a sam avatar Marilyn był powalający, nie wiem czemu odniosłem jednak wrażenie że nie mógłbym go pogratulować twórcom spektaklu, a zupełnie komu innemu. Muzyka boska, bo tylko takie słowo pasuje do tego czym uraczył nas Teatr Królewski, ale to chyba również mała zasługa twórców show... Całość może i zabawna, lekkostrawna, choć bezlitośnie obnażająca wady Second Life, i totalny brak synchronizacji tańców, który sprawia, że scena przypomina pudełko podrygujących bez ładu i składu kukiełek jest tu najmniejszym problemem...



Wyszedłem z opery zmieszany. Z jednej strony poczucie niesmaku i zażenowania, że "toto" firmuje OPERA i TEATR, podczas gdy miejscem na takie show powinien być kabaret i jarmarczna buda. Już zaczęło mi być żal twórców, którzy po raz kolejny pokazali, że nie mają żadnej inwencji twórczej i wciąż odcinają kupony od pozornego sukcesu wcześniejszych przedstawień, nie zrażając się niczym. Owszem tipjar przed sceną zapełniał się szybko, ale tak naprawdę czy to jest miara sukcesu w teatrze? :)



Z tego zażenowania i resztek wyrozumiałości wybił mnie jednak zupełnie Szerwp Loon - reżyser i główny twórca, który obwieścił zbolałym głosem zebranej publiczności, że to co właśnie obejrzeliśmy to: "Był bardzo trudny show..." Litości... Jeśli dla kogoś było to trudne to chyba jednak dla tych, którzy beznadziejnie wciąż szukają teatru w teatrze...



piątek, 24 kwietnia 2009

Winny



Byłem na spektaklu w Polish Arena. Najpierw zaskoczenie. Pełne do tej pory trybuny wokół dużej sceny tym razem świeciły pustkami. W pierwszej chwili sądziłem, że coś mi umknęło, że zła data - w końcu miała tu być premiera nowej sztuki, ale nie. Chwilę po czasie kurtyna poszła w górę i rozpoczęło się...

Tradycyjnie już Jacek Short uraczył nas perfekcyjnie przygotowanym słuchowiskiem, opartym na opowiadaniu pod tym samym tytułem. Zaletą rozwiązania stosowanego przez Jacka w kolejnych produkcjach jest maksymalne uproszczenie wszelkich problemów z jakimi musimy się borykać w tradycyjnym teatrze w Second Life. Dźwięk dobiegający ze streama jest czysty, klarowny, wyraźny. Nie ma ryzyka crasha, awarii voice. można w pełni skupić się na stronie wizualnej dzieła. A wady? No cóż o tym za chwilę.

Tym co szczególnie mnie zauroczyło jest oprawa dźwiękowa. Świetnie dobrane i zmiksowane tło muzyczne wspaniale podkreślało historię człowieka samotnego, zrezygnowanego, a jednak dążącego do... A nie. Nie będę Wam opowiadał fabuły. Myślę, że sami powinniście to zobaczyć. Naprawdę warto dać się porwać i odpłynąć w tym słuchowisku. Ja złapałem się na tym co jest cechą dobrego kina, że przyszedł moment w którym zwyczajnie utożsamiłem się z głównym bohaterem i zapomniałem o całym świecie. Wyłączyłem wszystkie Imy, zapomniałem o pracy. Byłem tylko na widowni. To naprawdę największy komplement jaki mogę powiedzieć twórcy.

A wady - są oczywiście :) Słuchowisko różni się jednak od teatru, podobnie jak kino rożni się od spektaklu. Zupełnie inaczej odbieramy głos z "puszki" niż naturalny głos ludzki. W Teatrze pomimo starań nie damy rady zagrać dwa razy dokładnie tej samej sztuki, zawsze różnią się kolejne przedstawienia niuansami, detalami, które cieszą wprawne ucho widza.

Drugi zarzut jaki mógłbym skierować pod adresem twórcy (choć to może już czepianie się) to to, że pomimo uwolnienia od ciężaru gry scenicznej nieco mało przykuł uwagę widzów stroną wizualną dzieła. Na scenie działo się niewiele. Ot postać siedząca lub stojąca której głos słyszymy. Warto byłoby od czasu do czasu przykuć uwagę widzów sprawić żeby nie chcieli odwracać oczu od prostej dwu sekundowej animacji powtarzanej setki razy w ciągu ostatniej półgodziny. Tym bardziej że w Sl nie zawsze jest to możliwe.

Podsumowując, dla mnie zdecydowanie to najlepsza produkcja Jacka Shorta jaką do tej pory było mi dane obejrzeć. Zważywszy jednak na to, ze twórca to nad podziw płodny mam nadzieję, że już wkrótce będę mógł cieszyć ucho i oko kolejnymi równie udanymi słuchowiskami i sztukami. Czego z całego serca i autorowi i sobie życzę. Amen.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Miała być wiosna...

Czasem nasze życie zajmują pierdoły. Obezwładniają nas, wykręcają ręce, zasłaniają oczy i krzyczą w prosto do ucha, że to one teraz są najistotniejsze, że to na nie musimy zwrócić uwagę, że im się przyjrzeć z bliska. Nawet jeśli dzięki pierdołom popadamy w skrajne emocje, chcemy wierzyć, że robimy słusznie bo... Coś zagłuszyło w nas to co naprawdę ważne i istotne. Coś :).

Rozmawiałem wczoraj z kimś mi najbliższym. Nie chciałem tej rozmowy. Wiedziałem z góry, że temat jest z gatunku tych w których nie można dojść do porozumienia, a który czasem staje się sam. I co? I pierdoła wsiadła mi na głowę zasłoniła oczy i zaczęła wrzeszczeć abym uniósł się ambicją i walczył o swoje. Pomimo tego, że ktoś się śmieje i nie zgadza i przecież ma prawo do własnego zdania. Nawet jeśli nie szanuje mojego ma takie prawo. A ja mam prawo nie tłumaczyć się z moich poglądów. I tyle. A tymczasem pierdoła sprawiła, że czułem się źle.

Całkiem prywatnie powiem, że hiszpański [REC] w reżyserii Jaume Balaguero Paco Plaza pozostanie już chyba dla mnie filmem szczególnym jeśli chodzi o kino grozy wszelakiej. Oczywiście zdaję sobie sprawę z niedociągnięć scenariusza, ale też przyjmując konwencję nie spodziewałem się łatwych, prostych rozwiązań i wyjaśniania wszystkiego. Dla mnie kiedy włączam film to tak jakbym zawierał umowę z jego twórcą. Zgadzam się na narzucenie sobie kilku rzeczy: sposobu narracji, operowania kamerą. W REC zgodziłem się na to, że film będzie udawał reportaż. I tak jak w reportażu spodziewałem się autentycznych emocji bohaterów filmu, które tu wypadły nad podziw naturalnie - pomyślcie jakie trudne to zadanie dla aktora aby zagrać, że się nie gra :). Nie spodziewałem się zamkniętej fabuły, wyjaśnionych wszystkich zagadek i klamry logicznej. Bo w tym filmie tak jak i w życiu największe poczucie zagrożenia ma wypływać z chaosu i niedopowiedzeń. Stąd poczucie izolacji, które tak lubię w filmach Balaguero, stąd chaotyczne działania służby porządkowych i ratunkowych. Stąd niewyjaśniony do końca epizod dziewczynki i psa. Rozumiem, że dla niektórych takie rzeczy mają znaczenie i będą kopać film za jego nielogiczność. Rozumiem, ze konwencja reportażu jest nie dla każdego do przełknięcia i będą nawet tupać nogą i żądać podania gotowych odpowiedzi na tacy. Ale... Każdy lubi w grozie coś innego - jedni zachwycą się prostymi dosadnymi scenami z Guinea Pig i Necromantica, czy spójną historią w Egzorcyście, ja lubię się czasem dać ponieść wyobraźni i zobaczyć nawet to czego w filmie nie ma. Siebie. Cenię twórców REC za to, że zapewnili mi godziwą rozrywkę, a przez większość filmu udało im się mnie nabrać, że oglądam dokument i myśleć o tym co stałoby się ze mną gdybym tam był. Chylę czoła. To jest groza.

Podobno nic tak nie zabija przyjemności z oglądania filmów jak patrzenie na dzieło okiem krytyka. Wiem sam coś o tym, bo nie raz zdarzało mi się oglądać film "na zamówienie". Wniosek? Nie polecać więcej nigdy nikomu filmów, które uznałem za godne uwagi i przed projekcją nie kierować się zdaniem innych. Znacznie więcej przyjemności z X muzy.



Aaaaa co z tą wiosną? U mnie zimno jak... Ech... Czuję się oszukany.