Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słońce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słońce. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 lutego 2010

Szukając Słońca




Przeraża mnie ta zima. Dołuje i przygniata do ziemi tonami brudnego śniegu, trzaskającym mrozem i brakiem widoków na malutkie chociażby ocieplenie. Nie lubię zimy. Nie lubię czasu, kiedy wszystko zamiera w oczekiwaniu na coś co musi przyjść - na nowe życie. Chciałbym wyjść przed dom spojrzeć i zobaczyć choć jeden zielony listek nieśmiało przebijający się wśród śniegu, jak obietnica.

Tymczasem przebijam się przez śnieżne zaspy nie tylko brnąc do pracy, sklepu czy lekarza, ale również brnę jak jeleń przez zaspy ludzkich serc wokół mnie, w nadziei na to, że ten mróz chociaż na chwilę zelżał. Niestety.

Na szczęście znalazłem gdzieś swoje Słońce. Swoje ciepło, przy którym mogę ogrzać dłonie i serce. Topnieję, powolutku oddaję się cały. Ze swoimi wadami i zaletami. Ze słowami i działaniem. Z całym bagażem poplątanego życiorysu, niedokończonymi sprawami, nałogami, wojnami które były, których być nie powinno i które nadal trwają. Z moim bluesem, który raz koi, a raz rzuca na dno starą duszę. Z ucieczkami i strachem, a mrokiem który kusi i przeraża. Ze wszystkim.

I najlepsze jest to, że Słońce z wdzięcznością przyjmuje. To co mogę i umiem dać. Powoli oświetla nieśmiałymi promykami każdy mroczny zakątek. Chłonie. Napawa się odkryciami. Słucha. Nie stawia warunków, nie ocenia. Po prostu jest. Jak to Słońce. Moje Słońce.

Mam dziś pijacki nastrój. Zaprosiłem do siebie Toma Waitsa. Sądzicie, że to dobry wybór?





poniedziałek, 8 lutego 2010

A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój...



Budka Suflera - Jest taki samotny dom

Jest taki samotny dom

Uderzył deszcz, wybuchła noc,
Przy drodze pusty dwór,
W katedrach drzew, w przyłbicach gór,
Wagnerowski ton.

Za witraża dziwnym szkłem,
Pustych komnat chłód,
W szary pył rozbity czas,
Martwy, pusty dwór.

Dorzucam drew, bo ogień zgasł,
Ciągle burza trwa,
Nagle feria barw i mnóstwo świec,
Ktoś na skrzypcach gra,
Gotyckie odrzwia chylą się
I skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich
W brylantowej mgle.

Zawirował z nami dwór,
Rudych włosów płomień,
Nad górami lecę, lecę z nią,
Różę trzyma w dłoni.

A po nocy przychodzi dzień,
A po burzy spokój,
Nagle ptaki budzą mnie
Tłukąc się do okien
A po nocy przychodzi dzień,
A po burzy spokój,
Nagle ptaki budzą mnie
Tłukąc się do okien

Znowu szary, pusty dom,
Gdzie schroniłem się
I najmilsza z wszystkich, z wszystkich mi
Na witraża szkle,
Znowu w drogę, w drogę trzeba iść,
W życie się zanurzyć,
Chociaż w ręce jeszcze tkwi
Lekko zwiędła róża...

A po nocy przychodzi dzień,
A po burzy spokój,
Nagle ptaki budzą mnie
Tłukąc się do okien
A po nocy przychodzi dzień,
A po burzy spokój,
Nagle ptaki budzą mnie
Tłukąc się do okien


Przyszedł spokój. Troszkę niespodziewanie, troszkę w pijackim widzie, troszkę burzliwie. Ostatnie pioruny uderzyły w piątkową noc, a potem gdzieś w oddali słychać było jedynie groźne pomruki, bardziej przypominające burczenie w brzuchu niż groźną nawałnicę.

I nagle wyszło Słońce, otuliło promieniami, ogrzało. Dało radość i nadzieję, że wszystko da się zrobić, odbudować to co ważne i wyrzucić na śmietnik, to co nie ma już najmniejszego znaczenia. Tęcza na niebie uśmiechnęła się znacząco i obiecała, że na jej końcu czai się spełnienie ukrytych do tej pory marzeń. Odwzajemniłem uśmiech. Ogrzałem się.

Ludzie mojego pokroju mają tendencje do rozbierania wszystkiego na czynniki pierwsze, analizowania każdego słowa emocji. Każde zdanie oglądamy pod lupą, wykręcamy z niego każdą najmniejszą śrubkę po czym skręcamy i dziwimy się, że nie wszystko pasuje, że część części zwyczajnie zostaje na stole. Te pozostałe części, wszelkie niezgodności wywołują w nas niepokój. Czasem staje się on tak wielki, że odbiera radość, sen, a nawet sens. A przecież wystarczy zgarnąć te części do kieszeni - pieszczotliwie i starannie - bo jeszcze mogą się przydać i spojrzeć w oczy człowieka, który pomimo, że daleko, tak naprawdę jest tuż obok. Na wyciągnięcie ręki.

Wystarczy chwycić dłoń. Zapleść palce i poczuć jak rośnie nadzieja, jak głupie, poranione serducho napełnia się nowym życiem. Jak wyrywa się by kochać cieszyć się i być. Dla siebie. Dla Ciebie. Dla Was.

A wspomnienia? Przewiązałem je czerwoną wstążką w kolorze morfinowych maków i schowałem głęboko do szafy. Wolę patrzeć w przód niż karmić się nienawiścią i obawami.

Dziękuję Ci Słońce. Tak zwyczajnie dziękuję.