piątek, 7 sierpnia 2009

Veni, vidi, zapłakałem...



Przybyłem, zobaczyłem, zapłakałem

Obejrzałem kolejny spektakl Teatru Królewskiego. Zachęcony peanami, które szeroką falą wylały się na łamach bloga Anulki i ostatnim spotkaniem z Profesorem Zazulem przybiegłem do Teatru i zasiadłem na fotelu aby poobcować przez chwile z prawdziwą sztuką. Niestety, przeliczyłem się. Ale pokrótce muszę opisać wszystko.

Zanim jednak to zrobię muszę coś wyraźnie powiedzieć. Ponieważ już wiecie, że jestem dość sceptycznie nastawiony do tej „sztuki” i nie stałem w pierwszym rzędzie klaszcząc i krzycząc „Brava” :) muszę najpierw powiedzieć, że jestem pod wrażeniem ogromu pracy jaki wkłada w to co robi zespół Teatru Królewskiego. Widać zapał i zmaganie się z materią. Inna sprawa czy gra ta warta jest świeczki… Ale od początku.

Niestety… Sklep ze starociami to jak dla mnie totalna klapa. Nie mówię ani słowem o lagach, problemach technicznych, ale o podstawach – czyli o scenariuszu. Autor sztuki zupełnie nie wysilił się aby nakreślić portrety psychologiczne postaci. Dialogi są jak żywcem wyjęte z kiepskiej pretensjonalnej, brazylijsko-peruwiańskiej telenoweli. Powiedzieć o tym spektaklu, że to grafomania to komplement. Egzaltowane, oderwane od jakiejkolwiek rzeczywistości teksty, opowieść opowiadana już tysiące razy w horrorach i makabreskach klasy C i B (vide Opowieści z krypty, Sklepik z marzeniami, Polaroidowy pies i setki innych), sceny oderwane od siebie niespójne. Naprawdę nie wierzyłem własnym uszom kiedy okazało się, że ktoś postanowił pokazać światu coś takiego, ponieważ sam wstydziłbym się zrobić coś podobnego... Co ciekawe na tym wyjątkowo marnym tle nieźle wypadły inne elementy spektaklu. Rzetelnie wykonana scenografia (choć nadal będę się czepiał, że większe wrażenie robi coś co twórcy zrobią sami i czego nie można kupić w sklepie, niż układanka z półek Slowych hipermarketów), aktorstwo kilku osób (jak zwykle świetny Abelard i Jessica, którzy robili wszystko aby w pozbawionych przez autora osobowości postaciach pojawiło się życie). Na plus można zaliczyć również dwa patenty – scena z obrazem i lustrem bardzo pomysłowo zrealizowana z wykorzystaniem możliwości SL. Brawo – szkoda tylko, że to jedynie technikalia.

Katastrofalny, wręcz fatalny był podkład dźwiękowy. Nie mam pojęcia co to była za muzyka, ale to co sączyło się z głośników miało się nijak do treści „sztuki” i bardziej irytowało niż pomagało, no może poza sekwencjami nagranymi wcześniej przez autora. W tym przypadku jeśli dobierać taką muzykę to lepiej żeby nie było jej wcale…

Podsumowując – widać wkład pracy całego teatru, tyle, że… To co zagrano tego wieczoru w Teatrze Królewskim nie było warte ani minuty Waszej pracy. Wbrew pozorom jednak jest nadzieja – wystarczy tylko sięgnąć po dobry tekst, może uznanego autora i zrealizować go z podobnym zaangażowaniem. Wymaga to jednak schowania do kieszeni osobistych ambicji dyrektora teatru i pogodzenia się z faktem, że nie każdy – w tym i ja na przykład – może być artystą teatralnym. Oczywiście odszczekam to wszystko jeśli w końcu zobaczę jakakolwiek autorską wizję Szerewpa Loona mającą cokolwiek wspólnego ze sztuką. Póki co, nie przekonał mnie ani jako aktor, ani jako autor sztuki.

I jeszcze jedna myśl na sam koniec. Bardzo zaskakiwały mnie brawa po każdej scenie, podczas gdy każdy z moich przyjaciół, których zabrałem ze sobą tego dnia do teatru miał poczucie że ogląda straszliwą szmirę. Zaskoczyły mnie aż tak pozytywne recenzje i zachwyty po sztuce. Miałem poczucie, że oglądaliśmy coś zupełnie innego.

Naszła mnie smutna refleksja jako człowieka, który również prezentował już swoją pracę w SL i przygotowuje się do wystawienia kolejnej. To cholernie smutne, że nikt z przyjaciół "twórców" takich jak Szerewp Loon czy Eryk Ember nie powie im wprost, że to co tworzą nie jest warte funta kłaków. Naprawdę lepiej to słyszeć od obcego i tarzać się w zachwytach osób, które z niezrozumiałych przyczyn milczą lub poklepują fałszywie po ramieniu, nadal uważając się za przyjaciół? To ja już wolę szczerego wroga niż przyjaciela, który mnie okłamuje i mi kadzi.

Ale czasem to jest trochę tak, że nie ma rady na takie próby tworzenia. Podobnie jak w jednym z wierszy wspomnianego już Eryka opublikowanym na jednej ze stron WWW:

„Nie ma rady na Eryka
wciaz ta jego erotyka
choc czupryna swieci pustka
wciaz ma w glowie...
groch z kapusta”


I co pan zrobisz? Nic pan, panie nie zrobisz...

2 komentarze:

  1. Czepiasz się :) Może ta skąpość dialogów i pozbawienie postaci rysu psychologicznego to było tak specjalnie? W końcu na You Tube jest nawet taki video blog dziewczyny, która zupełnie się nie odzywa, mrugając tylko swoimi ogromnymi oczami - przez co bije rekordy popularności. Może to miało być tak specjalnie?

    Ode mnie Szer ma mocną 4-kę. Wydaje mi się, że już samo to, że mu się chce jest ważne i zasługuje na dobre słowo. I jeśli nadal będzie mu się chciało, to prędzej czy później nabierze ogłady stylistycznej. Nie chcę powiedzieć, że jestem specjalistą w tym zakresie, jednak nie zdarzyło mi się dotychczas, żeby ktoś po mnie jeździł jak po zdechłej kobyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to teraz mnie przeraziłeś.
    "Bardzo zaskakiwały mnie brawa po każdej scenie"
    A to komedia była? czy bajka dla dzieci? Bo tylko w tych dwóch przypadkach dopuszczam brawa między scenami (bo w rzęsisty deszcz brawurowych monologów nie wierzę).
    Czy ktokolwiek z klaszczących był w teatrze w rl? Tak dla eksperymentu?...

    A może, patrząc z drugiej strony, to zaleta - dzięki temu niektórzy chociaż raz w życiu obejrzą coś, co nie jest teledyskiem albo reklamą.
    Ale czy gdziekolwiek jest powiedziane, że wszyscy muszą zobaczyć teatr?

    OdpowiedzUsuń