piątek, 29 października 2010

List z jaskini

Ciemno tu i wilgotno jakoś, a jednak przytulnie.
Wczoraj słyszałem szept. Zdziwiłem się, bo nigdy nie było tu żadnego głosu. Szept szeptał wilgotnymi wargami niezrozumiałe słowa. Zaklęcia, których znaczenia nie znam. Bałem się. Potem pojąłem, że bezcielesne słowo choć rani często, nie zaboli już.

"Co możemy stracić oprócz życia?" żartował mój przyjaciel z dzieciństwa. Darek często miewał szalone pomysły. To z nim zapaliłem pierwszego papierosa na balkonie i z nim ukradliśmy lizaki ze straganu. Darek nie żyje. Miał 12 lat kiedy jadąc rowerem przez las trącił gniazdo os. Nie dały mu szans. Pewnie, że płakałem. Czas leczy.

Żyję. To nic, że tu gdzie nie jest dobrze. To nic że otoczony jadowitą nienawiścią z wrzodami żołądka i już bez żadnej perspektywy na to, że jeszcze zaświeci słońce na dłużej. Że będzie dobrze.

Jung pisał kiedyś o instynkcie śmierci. Popędy człowieka, stanowiące podstawę jego konstrukcji psychicznej ścierają się w nim ciągle, ale najważniejsze są z nich dwa. Pęd do życia i popęd śmierci. Życie jest ciągłym wyborem pomiędzy nimi. I paradoksalnie to pomaga. Masz wybór. Ja mam wybór. Wszyscy go mamy. Wystarczy odrobina egoizmu.

Jest tak ciemno, że rzadko widzę swoje dłonie. Lubię je. Mam sprawne palce, dzięki nim odkryłem kiedyś moją muzykę. Wyciągam je dziś przed siebie i oczyma wyobraźni widzę jak napełniają się wodą mojego życia. Woda wypływa z nich a ja beznadziejnie zwierając palce próbuję zatrzymać jak najwięcej. Wiem, że wszystko ucieknie. W końcu poddaję się i rozwieram palce a moje życie ucieka szybko kroplami tocząc się po skałach. Wkrótce wyschnie. Zapomnę.

Ciiiiiiii..... On szepcze znowu.... Boję się.

Przyjdź tu czasem. Znajdź mnie.